- Zenuś, Zenek! - wykrzyknęłam głosem nasyconym rozpaczą, próbując przywołać męża do łazienki.
- Tak skarbie? - prawie natychmiast zjawił się przy mnie, w jego głosie jednak wyczuć można było lekką zadyszkę.
Odwróciłam się od lustra i podeszłam do niego.
- Spójrz! Widzisz?
Zenuś minę miał jak zbity pies i wyraźnie skulił ramiona.
- Żabciu - jęknął - kto tym razem?
- Co? Kto tym razem? A o czym ty mówisz?
Jak Boga kocham faceci są absolutnie pozbawieni intuicji, a opinia o ich zdolności logicznego myślenia i dedukcji jest mocno przesadzona. O czym on bredzi?
- Żaba, błagam, nie każ mi znów zgadywać do kogo tym razem podobna jesteś - w głosie Zenusia słychać było wyraźne akcenty rozpaczy - Poddaję się. Ktokolwiek to jest, ty zapewne jesteś i piękniejsza i bardziej podobna do niej lub cholera, kto wie, może i do niego, niż on sam.
- Zenek! - wrzasnęłam stanowczo, bo już mnie całkiem poniosło - Zenek, ja nie jestem pewna czy nie umieram z rozpaczy, a ty mi tu jakieś kity wciskasz!
- Czyli nie muszę odgadywać? Uff... W takim razie wyjaśnij proszę spokojnie skąd pomysł na umieranie w sobotę, w środku dnia, w naszej łazience?
Święci pańscy, jego cynizm bywa dla mnie życiową lekcją pokory, muszę jednak być ponad to i dla dobra sprawy, wykazać jasno, że umiem być stoicka jak głaz, gdy trzeba.
- A stąd, że spójrz - podeszłam blisko męża i i zamknąwszy oczy wystawiłam twarz pod bezlitosne światło lampy.
- Widzę....widzę... taaaaak. Nowy, perłowy cień do powiek?
- Gówno widzisz! - rozzłościłam się na całego, aż tupnęłam nogą - cień mam już od dwóch tygodni. Swoją drogą gdybyś chciał podziwiać mój makijaż, to zwróć również uwagę na niezwykły odcień podkładu i błyszczyk, który kupiłam zgodnie ze wskazówkami co do mojego typu urody w "Nowoczesnej Lady".
- Żaba... - zamruczał uspokajająco mój mąż głaszcząc mnie po policzku - No już... Mów co się dzieje.
- No więc Zenuś, spójrz, o tu - wskazałam mu dokładnie palcem, bo jednak straszna niedojda z niego i żaden bystry obserwator. Bez dokładnego wyłuszczenia sprawy, nic się nie domyśli.
- Tu? Według mnie świetne miejsce do pocałowania.
Nie no, wyskoczę zaraz ze skóry, ten facet nic a nic nie ma zrozumienia dla faktu, iż coraz bardziej pogrążam się w morzu depresji, a jemu na amory się zebrało.
- Zenek! Ja mam zmarszczkę! - wydusiłam wreszcie z siebie - Taką najprawdziwszą. Jak moja mama, albo jeszcze gorzej - jak twoja! To koniec!
- Zmarszczkę? Naprawdę? Gdzie? I jaki koniec?
- Koniec! Najprawdziwszy koniec świata! Mojego świata! A ty masz wrażliwość jednorożca!
- Chyba nosorożca - roześmiał się.
Oj, grubo przesadził. Łzy napłynęły mi do oczu, odepchnęłam go z całych sił i wybiegłam z łazienki zanosząc się płaczem. Jezu słodki, ja się starzeję w zatrważającym tempie, moja uroda ulatnia się z godziny na godzinę, a mój mąż jeszcze śmie mi wytykać drobne przejęzyczenia? Przecież jeśli z taką prędkością będę się marszczyć, to za pięć lat nawet emeryt z naprzeciwka, pan Bogdan, nie uśmiechnie się na mój widok, kręcąc z podziwem głową, nawet chłopaki remontujący naszą klatkę schodową nie zagwiżdżą na mnie, a przecież robią to nawet gdy idzie ta wstrętna paniusia z parteru. A on co? Wyśmiewa się z mojego lapisu.
- Żabciu - Zenek zbliżył się do mnie i próbował objąć.
- Nie, ty nic nie rozumiesz! Nie ma w tobie za grosz humanitaryzmu, nie, właśnie, że się nie uspokoję, a już na pewno nie dlatego, że mnie pogłaszczesz.
- Dziecko drogie, to nie tak... Ja zwyczajnie nie widzę żadnych zmarszczek, a gdy się one pojawią, to też ich nie będę widział, a gdy je zobaczę to będą one najpiękniejsze na całym świecie.
- Gdy je zobaczysz? Czyli, że już je widać?
O nie, tu się dzieją straszne rzeczy i trzeba podjąć działania w tempie alarmowym. Przestałam płakać i wzięłam się w garść.
- Zenku ile mamy odłożone?
- Odłożone? Żabka, ale o czym mówisz?
- No przecież o naszych oszczędnościach. Na Boga, Zenek nie bądź w takim ważnym, życiowym momencie liczykrupą.
- No jakieś piętnaście, szesnaście tysięcy... planowaliśmy przecież remont mieszkania...
- Może poczekać - oświadczyłam twardo - jestem ważniejsza niż jakaś zakichana tapeta, czy wykładzina.
Zenek przez chwilę milczał. Usiadł w fotelu, wyciągnął z leżącej na stoliczku paczki papierosów jednego i rozpoczął szukanie po kieszeniach zapalniczki.
- Tak oczywiście skarbie, jasne, jednak nie bardzo rozumiem - odezwał się po chwili. - Na co te pieniądze niby mają iść?
- Na mnie, oczywiście, na mnie.
Jego ręka podpalająca papierosa lekko zadrżała.
- Żaba, nie żebym żałował... ale co ty planujesz?
Usiadłam na kanapie i wzięłam potężny wdech. Musiałam spokojnie przedstawić plan przeciwdziałania upływowi
czasu.
- Na początek Zenuś to myślę o liposukcji wodnej, wiesz to taki mało inwazyjny zabieg, a efekty mogą być niezłe, jednak jeśli trzeba będzie to Zenuś... - tu zawiesiłam dramatycznie głos obniżając go do szeptu, niech wreszcie dotrze do niego, jak bardzo jestem zdesperowana - posunę się nawet do liftingu twarzy.
- Co to takiego? - on również zaczął szeptać.
- Zabieg, który polega na usunięciu nadmiaru wiotkiej, obwisłej skóry twarzy i szyi. Jednak to ostateczność, ja jeszcze pokładam nadzieję w dermabrazji.
- To jakiś krem pod oczy? - wciąż szeptem spytał mój mąż.
- Oszalałeś? - jego brak elementarnej wiedzy jest wprost powalający - dermabrazja polega na ścieraniu wierzchnich warstw naskórka i pozwala usunąć płytkie zmarszczki.
- Aaaaaa - Zenuś pokiwał głową w zamyśleniu i zaciągnął się papierosem - taaaak. I uważasz, że te zabiegi pomogą ci w odzyskaniu młodości?
- Jak to w odzyskaniu młodości? - wykrzyknęłam oburzona - Przecież ja jestem młoda!
- No kochana, tu przeczysz sama sobie. Skoro uważasz, że jesteś młoda, to masz jeszcze czas na te wszystkie lipodermocośtam, a jeśli doszłaś do wniosku, że to już jest niezbędne dla ciebie, no to cóż, pora abyś przyznała się sama przed sobą, że od dziś prosta droga w dół... i co tam, zamiast nowej tapicerki kupimy nową skórę dla ciebie.
Co? Mam się staczać w dół starości? Czas na mnie? Już od dziś? Nowa skóra? Jezu słodki, co on ma na myśli? Czy to oznacza, że nadzieję mam pokładać już tylko w skalpelu i odsysaniu tłuszczu? Nie! Ja tak nie chcę!
- Zenuś pomóż. Co robić? Co robić?
- Żabciu przecież taka zaradna osóbka jak ty, doskonale wie, że przede wszystkim trzeba postawić na zmianę trybu życia. Sport, ruch, dobre odżywianie się, zaprzestanie używek - mąż wyliczając rozsiadł się wygodniej w fotelu. Popatrzyłam na niego. Tak, ma rację. Zmiana stylu życia jest wręcz niezbędna i to natychmiast. Przecież jak on wygląda? Czy on nie zdaje sobie sprawy, że właśnie znajduje się na prostej drodze w dół ku starości? Pora go ratować i to już, teraz.
- Zenek! - wrzasnęłam przerywając mu wywód - Natychmiast zgaś to świństwo - wskazałam papierosa w jego ręku. - Rusz się, wstawaj.
- Co? - Mój mąż popadł w osłupienie.
- No Zenku, ja wiecznie nie będę taka młoda i sprawna, ale póki co nie pozwolę ci się tak się zestarzeć w tym fotelu i biorę pełną odpowiedzialność za naszą higienę zdrowia i urody.
- Jezu słodki - jęknął mój mąż - chyba jednak lepiej było odżałować te parę groszy...
Crisstimm
São Paulo
Rejestracja:
The more I learn about people the more I like my dachshunds