Za oknem jesienny deszcz uderzał miarowo w szybę, jednocześnie drążąc
olbrzymimi kroplami głęboką wyrwę rozpaczy w mojej zbolałej do cna
duszy.
- Zenuś - jęknęłam, starając się zawrzeć w okrzyku niezwykle
skomplikowany proces zespołu depresyjnego, jaki właśnie mnie dopadł.
-
Tak Żabcia? - mąż wpatrzony w serial o dzielnym policyjnym psie,
absolutnie nie umiał się poznać na zawartej w przekazie ustnym,
rozdzierającej jesiennej chandrze.
- Wiesz Zenku, pomyślałam, że taki
rok... No rok, jako ojciec dwunastu dzieci, to jedne z nich powinien
odwiedzać co miesiąc, a niektóre omijać szerokim łukiem.
- Taaa - usłyszałam w odpowiedzi.
Nie
no, Święci Pańscy, jęknęłam w duchu (nawet to robiłam bez przekonania i
odpowiedniej energii), nie doczekam się ze strony tego troglodyty,
adekwatnego do powagi sytuacji odzewu. I znów kolejny raz trzeba będzie
samotnie zmierzyć się z potęgą natury i nieuchronnością boga Chronosa.
Co robić? Co robić, żeby nie dać się następnej jesieni w życiu?
Może
powziąć jakieś postanowienie i zacząć je natychmiast wprowadzać w czyn?
Dobre nawet. To może na początek... odchudzanie! Tak odchudzę się jak
ta lala i zakasuję Baśkę z księgowości, co to niby przez lato osiem kilo
zrzuciła, a przecież gołym okiem widać, że kit wciska i najwyżej cztery
schudła.
Poderwałam się, aby zrobić przysiady, przynajmniej setkę
albo osiemdziesiąt. I nagle, strzeliło mi coś w kolanie. Jezuuuu, o mały
włos zapomniałabym przed czym tak dobitnie ostrzegają fachowcy i
znający się w temacie ludzie - przez sport do kalectwa. Nie, jak tak się
zastanowić, to w sumie jestem zadowolona ze swojej figury, a krągłości
kobiece to Zenuś lubi i czasem pomrukuje w chwilach małżeńskiej
intymności, że mogłabym tu i ówdzie jeszcze przybrać. Nieeee, z moimi
kilogramami wszystko w porządku.
Usiadłam i spojrzałam na męża, wciąż
oglądającego w telewizji jakiś pościg policyjny. Nawet nie zauważył
incydentu, przez który omal nie uległabym wypadkowi o daleko idących
skutkach. Jak można być tak bezdusznym i krótkowzrocznym? Miałam ochotę
wrzasnąć mu do ucha to pytanie, na znak protestu przeciwko obojętności i
znieczulicy, jednak dzięki hartowi ducha i niezłomnemu charakterowi
powściągnęłam nabrzmiewające we mnie złe emocje. Wzięłam głęboki oddech i
zgodnie z doskonale mi znaną filozofią wchodu wyśpiewałam mantrę "OM"
wsłuchując się w wydźwięk wibracji słowa. Poczułam większe wewnętrzne
drżenie ciała i w tej samej chwili zapaliły się we mnie różnokolorowe
światła, a nawet wydało mi się, że zaznałam muśnięcia nirwany.
- Ommm...
Jednak
po chwili robak depresji jesiennej wrócił i ponownie zaczął toczyć moje
pokłady wrażliwości, subtelności i emocjonalności.
No skoro nie
wypaliło zaangażowanie się w realizację postanowienia, a mantra "OM" nie
chciała współbrzmieć zbyt długo w duszy, to czym zająć się to jesienne,
deszczowe popołudnie ?
Może tak... pogaduszki z przyjaciółką? Tak!
Natychmiast zatelefonuję do... Jadzi? E nie, wyjechała przecież do
Niemiec dorabiać się mieszkania w apartamentowcu. No to do Arlety? Oj,
przecież dopiero co wyszła za mąż - musiałabym być pozbawiona wrodzonego
mi taktu, żeby zawracać jej głowę w takim momencie. Kasia? Nie...
pokłóciłam się z nią o to, który przepis na zupę dyniową jest lepszy -
jej mamusi czy... mojego Zenka. Bożenka? Ona nawet nie obejmie myślami
słowa "depresja". Anka? O nie! Do tej zołzy za nic! Nawet gdyby chandra
chwyciła mnie za gardło i potrząsała jak malaria Stasiem i i Nel.
Kiedy
przeszukałam w myślach wszystkie znajomości doszłam do wniosku, że
jedyną przyjaciółką, z którą chciałabym podzielić się swoją
niedyspozycją jesienną jest.... Zenuś.
Tylko, że on siedział pochłonięty akcją, w której główną rolę gra kudłaty owczarek niemiecki.
Westchnęłam.
Jako rozsądna kobieta dawno już pogodziłam się z faktem, że męskie
zachowania pozostają daleko poza przyswajalną percepcją humanistyczną .
Ważniejsze jednak w tej sytuacji jest pytanie - co mi samej, jak ten
palec na bożym świecie, pozostało czynić?
Znów opuściłam głowę,
przymknęłam oczy i otoczyłam się murem skupienia i ponownie, w
niezawodny sposób, udało mi się dotrzeć do istoty zagadnienia. Mam! To
proste! Posiadam przecież niezwykłą liczbę rewelacyjnych pasji
twórczych. Jedyne co muszę zrobić, to podjąć decyzję, której z nich dać
szansę i pozwolić rozwinąć skrzydła, by wzbić się ponad aspera ad astra?
Przez chwilę rozważałam, wybierałam, odrzucałam i...
- Zenek? - zapytałam ze stoickim spokojem.
- Tak Żabciu?
Czy
ja już tego kiedyś nie słyszałam, zadałam sobie pytanie w duchu. Jednak
lojalność wobec męża zwyciężyła z wrodzonym, ciętym sarkazmem i
zapytałam go jak gdyby nigdy nic.
- Zenuś, czy to prawda, że najpiękniejsze dzieła powstają z cierpienia duszy?
- Taaaa... - na ekranie główny bohater szarpał za nogawkę złego przestępcę i mój mąż całą duszą mu asystował.
Pobłażliwie pokiwałam głową, pełna wyrozumiałości dla niższych instynktów ludzkich.
W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak uczynić, co nakazuje wewnętrzne alter ego.
Zagłębiłam się w twórczej pasji po czubek głowy i dopiero Zenek wyprowadził mnie z transu potrząsając energicznie za ramię.
- Żabcia co z kolacją?
Popatrzyłam mu w oczy na wpół przytomnie, deklamując prawie z pamięci (trochę podpierałam się kartką z zapiskami):
O wietrze zrodzony z łona matki jesieni!
Chłodzie wstający wraz dżdżystym porankiem!
Kasztanie, liściu - jakże pięknie zabarwieni
zostaliście, złoto-czerwonym malunkiem.
Klucz ptaków oddala się unosząc
moje radości i letnie uniesienia.
A wrzos fioletem się panosząc
składa Dojrzałej Pani dowody uwielbienia.
I znów rok z zadyszką dobiec chce do mety
by dodać nam do metryk kolejne lata
W portretach ludzkich z barw palety
w ciemniejących tonach zdobi nas dorosła szata.
- Wróciłam Zenuś - wykrzyknęłam - wróciłam! Odnalazłam się w objęciach poezji ! A wiesz kto mnie ponownie w nie wepchnął?
- Kto? - Zenek nie krył zdziwienia.
- Jesień, ty i owczarek niemiecki.