Tego wieczoru jadłyśmy kolację we trzy, ja z Martą - przebrane już w
koszulki nocne, wykąpane, z ulizanymi włoskami i mama, w eleganckiej
sukience i makijażu, jakby gdzieś jeszcze miała zamiar się wybrać. W
całym domu panowała cisza. Wpatrywałam się światło lampy stojącej w rogu
pokoju. Przez klosz przebijał cień natrętnej ćmy usiłującej za cenę
życia zbliżyć się do żarówki. Patrzyłam jak trzepocze skrzydłami, jak
namolnie przybliża się i oddala od celu, który w końcu i tak przyniesie
jej śmierć.
Przecież to musi ją boleć. Po co więc tak uparcie chce dotknąć światła?
Zmrużyłam oczy i...
- Mamo, jak na prawdę umarł nasz tatuś?
Ręka
mamy, z kawałkiem chleba, którą uniosła w kierunku ust, zamarła w pół
drogi. Ona sama patrzyła osłupiała na mnie, a w jej oczach wyraźnie
widziałam prócz zaskoczenia iskrę strachu i... nienawiści?
Marta
również zastygła. Siedziałyśmy tak chwilę w bezruchu i napięciu, aż mama
odłożyła kanapkę na talerz, zakryła twarz dłońmi i zaniosła się
płaczem.
- Widzisz głupia co narobiłaś? - syknęła mi do ucha Marta.
Nie odpowiedziałam, wpatrywałam się uporczywie w teatr cieni za kloszem lampy i cierpliwie czekałam na odpowiedź.
Proszę, mamusiu, proszę. Ten jeden raz powiedz prawdę...
- Mamo? - zapytała cicho Marta - źle się czujesz?
Mama
westchnęła przeciągle, opuściła ręce, otarła łzy. Na jej policzkach
czarne smugi tuszu rozłożyły się w dziwny wzór. Przekrzywiłam głowę
próbując dostrzec w nich jakiś sens.
- Dobrze... Jesteście już chyba wystarczająco duże, by zrozumieć.
Znów westchnęła. Czekałam. Czułam, że z podniecenia zaczynają pocić mi się dłonie.
- Ze śmiercią taty związana jest tajemnicza historia i... ja sama nie wszystko w niej rozumiem.
Umilkła.
Gdzieś w oddali zaczął ujadać pies. Poznałam, to Brutus starej Jabłońskiej.
Mama
znów zaszlochała i otarła łzy kantem dłoni. Marta wstała od stołu,
podeszła do niej i zaczęła głaskać uspokajająco po włosach. Podziałało.
-
Zacznę od początku. Waszego tatę poznałam na zabawie, takiej tam,
zwykłej, wiejskiej potańcówce. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i byłam
śliczna. Prawie taka jak wy dzisiaj.
Chyba nie jak ja, przemknęło mi przez myśl.
- On przyjechał na wakacje, do kuzyna... Wciąż pamiętam tamten wieczór,
pamiętam w co był ubrany, co mówił, jak patrzył się na mnie -
uśmiechnęła się leciutko do wspomnień.
- Zakochaliśmy się w sobie od
pierwszego wejrzenia. Wtedy, po zabawie odprowadził mnie do domu i...
zapytał czy będziemy mogli się spotykać, a potem to już całe wakacje,
dzień w dzień byliśmy razem. Wyjechał... pisaliśmy, czasem dzwoniliśmy.
Wierzyłam, że wróci po mnie i zabierze do miasta, do siebie. Obiecał. No
i przecież, pojawiłyście się wy... Studencik - mówił o nim mój tato.
Studencik ma takie dziewczyny jak ty na pęczki i kopniaka się od niego
jedynie doczekasz... ale się mylił, bo wrócił. Tylko, że nie zabrał
mnie... nas, do miasta, raczej sam stamtąd uciekł. Przeprowadziliśmy się
do domu babci. Ciężkie to były dni, trudne... ale kochaliśmy się z
Markiem, waszym tatą ogromnie... i was kochaliśmy oczywiście. Byłyście
naszym szczęściem... A potem... No cóż... - skrzywiła się - Marek musiał
jakoś zapracować na rodzinę. Wzięli go na drwala do wyrębu lasu. Drwal.
On, on który znał całą historię świata, który recytował wiersze
klasyków z pamięci, który mówił obcymi językami, on musiał w taki sposób
zarabiać. A to wszystko przez... przeze mnie... - umilkła.
Pies Jabłońskiej nie przestawał ujadać.
Głupi Brutus, co go ugryzło?
Mam znów podjęła opowieść.
-
W tamten dzień zajęta byłam praniem pieluch, was oddałam pod opiekę
babci i wtedy przyszedł on... Wiedziałam, że to coś strasznego. Patrzył
na mnie i nie mógł słowa wydusić... mojego ukochanego przygniotło
drzewo.
Teraz rozpłakała się na dobre. Znów zakryła twarz. Słowa padały za dłoni.
Kto przyszedł?
W
momencie, gdy on tracił życie, ja pochylałam się nad obsranymi
pieluszkami. Nikt mi nigdy nie powiedział jak do tego doszło. Mówią, że
nikt nie widział momentu wypadku... On też... ale nie wierzę...
On? Jaki on?
Szlochała
rozpaczliwie, a ja patrzyłam bezradnie. Chciałabym jej pomóc, jednak
nie umiałam się przemóc, aby tak jak Marta podejść do niej i
uspokajająco całować włosy i szeptać ciepłe dobre słowa:
- Mamusiu, nie płacz proszę... Kocham cię mamusiu.
Siedziałam
milcząc, wciąż wpatrując się w lampę w rogu pokoju. Nie widziałam już
cienia ćmy, rozpaczliwie usiłującej zbliżyć się do źródła światła.
Dotarła do celu.
Kto taki
opowiedział ci o śmierci taty? Dlaczego znów kłamiesz mamusiu? Dlaczego
nie ma w tej opowieści ani słowa o jego bracie bliźniaku?
Mama podniosła się z krzesła.
- Wystarczy na dziś - powiedziała twardym tonem - rozbolała mnie głowa, muszę się położyć.
Tusz z rzęs nie tworzył już fantazyjnych wzorów na jej policzkach, jedynie szare rozmazane smugi.
Pies Jabłońskiej ucichł. Mama wyszła, a Marta za nią. Zostałam sama. Wstałam, podeszłam do lampy, dotknęłam palcem klosza.
Biedna mała. Po co ci to było?
Następnego ranka Marta zaatakowała mnie.
- Jak mogłaś? Jesteś wstrętna! I nawet jej nie pogłaskałaś, nie pocałowałaś!
Spuściłam głowę czekając, aż się uspokoi i wykrzyczy.
- Nie wierzę w jej opowieść, to kolejna bajka... - wyszeptałam.
- Ona nie kłamała - krzyczała - płakała przecież!
-
Może nie kłamała, ale coś ukrywa. Martuś, ani słowem nie wspomniała o
tym, że tato miał brata, a przecież na tamtych zdjęciach...
- Może to nie był brat taty - Marcie trudno było powątpiewać w brak szczerości u mamy.
- To niby kto? Święty Mikołaj?
- Dlaczego jej się o to nie spytałaś?
- Nie wiem. Chyba dlatego, że znów wymyśliłaby jakąś opowieść. Musimy same odnaleźć prawdę o tatusiu... o nas.
- Niby jak?
- Zdjęcia z szafy w sypialni i te zapisane kartki. Może one odkryją tajemnicę?
- Mama ma wolne i mówiła, że wujaszek dziś do nas nie przyjedzie, więc pewnie będzie siedzieć u siebie w pokoju.
- To wyciągnij ją gdzieś.
- Ja?
- No ty. Poproś ją o spacer. Idźcie do lasu, do wsi, do sklepu, gdziekolwiek.
- Ale jak...?
- Dasz radę - przerwałam jej - zabierz ją stąd na godzinę, nawet na pół wystarczy. Odszukam te zdjęcia i listy.
Marta skinęła głową. Znów byłyśmy ze sobą bardzo blisko.
Mama nie chciała wyjść, jednak na usilne prośby Marty uległa i zgodziła się na krótki spacer.
- A ty Milenko? Nie pójdziesz z nami?
- Nie mamusiu... chcę porysować sobie.
- Możesz przecież później, razem z siostrą...
-
Nie mamuś. Zawsze z Martą kłócimy się o złotą kredkę, a tak jak ona
pójdzie, to będę mogła rysować do woli. Wymyśliłam sobie fajną suknię
dla królewny...
- No dobrze - mama spasowała i zaraz po obiedzie obie z Martą wyszły.
Popędziłam
do zakazanej sypialni. Pachniało konwaliowymi perfumami. Przez chwilę
stałam wchłaniając ten zapach, ale zaraz otrząsnęłam się i zabrałam za
poszukiwania. Pudła ze zdjęciami wciąż stały na dnie czeczotowej szafy.
Drżącymi rękoma przekładałam kolejne wycinki, gazety, zdjęcia.
Gdzie jesteś kopertko? Gdzie jesteś kochana? - podśpiewywałam - Nie ukrywaj się przed Milenką... Jest!
Biała
koperta bez adresata. Odłożyłam ją na bok i pospiesznie zaczęłam
sprzątać bałagan. Ułożyłam wszystko na swoim miejscu, zamknęłam szafę,
podniosłam cenny przedmiot i wybiegłam z sypialni. Ręce znów miałam
spocone z ekscytacji i aby nie pobrudzić koperty poszłam je najpierw
umyć. Czułam się jakoś tak uroczyście. Usiadłam na łóżku z naszym pokoju
i wyjęłam fotografie. Najpierw przyglądałam się mamusi w białej
sukience. Była prześliczna jak jakaś aktorka i uśmiechała się
najpiękniej na świecie. Poczułam dumę, że to moja mama. Chłopcy, stojący
po obu jej stronach, mieli bujne czupryny i śmiali się pokazując
szeregi równych, białych zębów. Jeden z nich trzymał rękę na ramieniu
mamy.
To tata?.
Drugi ręce założył przed sobą, a jedną z nóg wysunął do przodu.
Wujek?
Ciekawe
kto zrobił to zdjęcie? Patrzyłam na nie jeszcze chwilę i chłonęłam
bijące z niego ciepło letniego dnia i uśmiechów młodych ludzi.
Druga
fotografia była trochę niewyraźna. W nieznanym mi pokoju siedzieli na
tapczanie dwaj młodzi mężczyźni. Ci sami, co na zdjęciu znad rzeki.
Tylko, że teraz nie szczerzyli już zębów, a uśmiechali się lekko.
Właściwie uśmiechał się jeden z nich, usta drugiego wyginały się w
dziwnym grymasie.
Który z was to tatuś?
Ten
z prawej, ten uśmiechający się obejmował małe dziecko... czy to ja, czy
Marta? Przyglądałam się w skupieniu dziewczynce na jego kolanach.
Pucołowata, prawie łysa, ubrana w śmieszną sukienkę zrobioną na drutach,
miała bardzo poważną minę. Przesunęłam wzrok na drugą dziewczynkę.
Podobnie odziana, równie tłuściutka i pozbawiona włosów co siostra, minę
miała jednak pogodniejszą. W zaciśniętej piąstce trzymała grzechotkę w
kształcie kółka.
To Marta, zadecydowałam w myślach.
Dzieci miały około roku. Jeszcze raz przyjrzałam się poważniejszej siostrzyczce. Tak, to ja. Coś mi tu jednak nie pasowało.
Odłożyłam
fotografię i sięgnęłam po kartki. Zapisane były różnymi charakterami
pisma, pierwsza, na papierze w kratkę zawierała krótki tekst, a litery
były równe i uporządkowane.
Pragnę poinformować, że...
Wzięłam do ręki drugą. Tekst dłuższy, litery nierówne i jakby pisane w pośpiechu.
Ukochana moja...
Pospiesz się, zaraz wrócą - poganiałam samą siebie. Wróciłam do krótszego.
Pragnę
poinformować, że w zaistniałej sytuacji mam prawo podejrzewać, iż
ojcostwo dla bliźniaczek stoi pod znakiem zapytania, a co za tym idzie
poczynić stosowne kroki zmierzające w kierunku ustalenia...
Nie rozumiałam poszczególnych słów, jednak sens listu docierał do mnie i sprawiał, że zaczęłam popadać w lekką panikę.
Kto napisał ten list? Co ma znaczyć "ojcostwo dla bliźniczek stoi pod znakiem zapytania"?
Podpisany był inicjałami: K. M. Nic mi one nie mówiły.
Szybko... szybko! Może ten drugi coś wyjaśni?
Ukochana
moja. Tyle dni i nocy już minęło od kiedy ostatni raz czułem Twój
oddech na ustach. Każdą godzinę oddalającą mnie od tamtych chwil można
nazwać pustą...."
Przebiegłam wzrokiem linijki wypełnione czułymi wyznaniami miłości i tęsknoty.
...nasze córeczki...
Stop.
To
jeszcze tylko kilka dni, gdy wezmę w ramiona Ciebie i nasze córeczki.
Masz rację, dawno już powinienem pójść własną ścieżką, a nie taką jaką
wyznacza mi rodzina, zresztą teraz moja rodzina to Wy. Jestem winny Wam
miłość i opiekę. Nie wierzę w żadne plotki czy pomówienia. Swojej
decyzji nie konsultowałem z nikim, nawet Maćkiem i tylko Tobie
właśnie..."
Skrzypienie drzwi i głosy. Marta podniesionym tonem wykrzykiwała:
- Wróciłyśmy! Milena, gdzie jesteś?
Szybko
pozbierałam w kupkę listy i zdjęcia, włożyłam je drżącą ręką do koperty
i ukryłam w szufladzie biurka. Wybiegłam z pokoju.
- Jestem!
- Patrz Miluś co znalazłam.
Marta trzymała przed sobą dorodnego koźlaka.
- Niezłą sztuka - pokiwałam z uznaniem głową.
Mama zdejmowała buty i schylała się w poszukiwaniu kapci.
- Pokaż Milenko jak ci ta złota sukienka wyszła?
- Jaka sukienka? - zdziwiłam się.
- No, miałaś rysować królewnę w złotej sukience - mama spojrzała na mnie badawczo.
- Aaa tak, ale... ale kredka gdzieś się zapodziała i nie mogłam jej znaleźć...
-
Ty gapo - Marta przyszła mi z pomocą - mówiłam ci, że schowałam ją do
tego żółtego pudełka na biurku. Gapa jesteś! A teraz to ja ją wezmę, bo
mam pomysł na fajny rysunek.
Mama pokiwała głową z dezaprobatą, ale podreptała do kuchni zapominając za chwilę o zamieszaniu z kredką.
Podziękowałam siostrze spojrzeniem, odpowiedziała pytająco, ale pokręciłam głową. Nie teraz, później.
Dopiero wieczorem, gdy leżałyśmy w łóżku zdałam jej relację z poszukiwań.
- Pokaż te listy.
- Nie Martuś. Mama może wejść... lepiej jutro, jak pójdzie do pracy.
- Proszę - nalegała - pokaż choć tylko to zdjęcie z nami.
Sięgnęłam
do szuflady i wydobyłam je. Marta usiadła na łóżku i z namaszczeniem
wyjęła z mojej ręki fotografię. Długo patrzyła na nią bez słów, prawie
nie oddychając.
- Pospiesz się - syknęłam - mama może wejść...
Uniosła głowę.
- Widzisz to? - pokazała palcem na jedną z dziewczynek.
- Co? To chyba ja.
- Tak, ale przypatrz się jednej i drugiej.
- No, jedna się uśmiecha... pasuje bardziej do ciebie... a...
- Nie, Marta, popatrz...
Teraz dopiero dotarło do mnie, żadna z bliźniaczek nie miała blizny na policzku.