Następnego dnia, po niespodziewanej wizycie dziadków, mama przed
wyjściem do pracy, zajrzała do dziecięcej sypialni. Usiadła na łóżku i
głaszcząc po włosach raz mnie, raz Martę, próbowała nas obudzić.
Otworzyłam oczy i wpatrywałam się w nią z zachwytem. W moim oczach była
najpiękniejszą kobietą na świecie. W promieniach porannego słońca
migotały drobinki kurzu, układając się w fascynujący wzór na jej
włosach. Mamusia uśmiechała się i pierwszy raz zauważyłam zmarszczki w
kącikach ust.
- Milenko - wyszeptała - obudziłaś się, a śpioch Marta wciąż pochrapuje.
- Mamo.
- Tak skarbie?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też...
- A mnie? - odezwała się niespodziewanie Marta.
Mama wysoko uniosła podbródek i zaśmiała się tak radośnie, aż zagulgotało jej w gardle.
- Nie dość, że śpioch to jeszcze zazdrośnica.
Połaskotała
ją i przytuliła. Zaczęły się ze sobą przekomarzać, przepychać i
siłować, a ja poczułam, że pilnie muszę do łazienki. Gdy wróciłam, one
wciąż leżały, wtulone w siebie. Wzięłam mały rozbieg i rzuciłam się
"szczupakiem" na łóżko, przeturlałam i dołączyłam do nich. Teraz,
zamknięte w swoich ramionach byłyśmy bezpieczne przed najstraszliwszymi
zagadkami świata dorosłych.
Mamusia oderwała się pierwsza i przetarła policzki.
Czyżby płakała?
- Muszę lecieć, chciałam was przytulić i powiedzieć, że w kuchni czeka gorące kakao.
Zerwałyśmy się, bo ten boski napój był naszym ulubionym, a przyrządzony przez mamę, nie miał sobie równych na całym świecie.
Mama wyszła do pracy. Wyjrzałam przez okno w kuchni, znów padało.
Po południu zaskoczyło nas pukanie do drzwi. Pomimo protestów Marty, otworzyłam je i na progu ujrzałam dziadków.
- Milenka - babcia przytupywała nogami - wpuścicie nas? Zupełnie przemokliśmy...
Odsunęłam się bez słowa, robiąc miejsce, by mogli wejść. W przedpokoju dziadek złapał moją dłoń i potrząsając nią wykrzykiwał:
- Milenka! Słoneczko nasze! Witaj! Gdzie twoja siostrzyczka?
- Tu jestem - odezwała się ponuro, z głębi korytarza, Marta.
- Chcieliśmy porozmawiać z wami i wręczyć prezenty - babcia przejęła inicjatywę - i może tak, przejdziemy do kuchni.
Nie
wyglądali na przemoczonych, oboje odziani w płaszcze przeciwdeszczowe, a
dziadek przewieszoną miał przez ramię wielką, brązową torbę. Skierowali
się w stronę kuchni. Posłusznie podreptałyśmy za nimi. Zdjęli okrycia,
rozwiesili je na krzesłach, a sami usiedli przy stole, zupełnie tak jak
wczoraj. Przez chwilę trwała krępująca cisza. W końcu odezwała się
babcia.
- Chciałabym, abyście wiedziały, że to nie tak, że was nie
kochamy i nie interesujemy się wami, chociaż przez wiele lat się nie
odzywaliśmy.
Wciąż milczałyśmy, patrząc na nich z ciekawością. Nieoczekiwanie odezwała się Marta.
- Mama mówi, że chcecie wejść na siłę w nasze życie.
- Tak mówi? - spytała jednocześnie babcia i ja.
Nie
pamiętam, aby mama użyła takich słów, nie kojarzę rozmowy z nią, na
temat dziadków. To oznacza, że gadały z Martą beze mnie? Tylko kiedy?
Odpowiedź przyszła mi do głowy natychmiast - dzisiaj rano, gdy byłam w
łazience.
- Tak mówi? - powtórzył dziadek.
- Widzisz - zwrócił się
do Marty - sądzę, że wasza mama ma wiele racji w tym co mówi. Jesteśmy
winni wielu zaniedbań względem was, jednak nie mamy zamiaru naprawiać
nic na siłę.
- Pozwól... - przerwała mu babcia - uważamy z dziadkiem,
że trzeba nadrobić te wszystkie lata, naprawić, a przede wszystkim
musimy wam opowiedzieć o waszym tacie, a właściwie o... waszych dwóch
ojcach.
- Karola - dziadek zareagował gniewem na jej wypowiedź.
- No co? Wcześniej czy później muszą dowiedzieć się całej prawdy...
- To przecież jeszcze małe dziewczynki.
- Nie takie znowu małe. Ja w ich wieku to musiałam...
- Opowiedz o tacie - tym razem, to ja przerwałam ich sprzeczkę.
Na moment znów zaległa cisza. I znów pierwsza odezwała się babcia.
-
To było tak. Mieliśmy dwóch synów, Marka i Maćka, byli bliźniakami jak
wy... Jednak różnili się od siebie... można powiedzieć, jak noc i dzień.
To znaczy... z wyglądu podobni, ale... - zamilkła.
- Ale co? - nie
odpuszczałam, choć wiedziałam, że moje zachowanie jest niegrzeczne.
Musiałam wreszcie dowiedzieć się całej prawdy.
- Dobrze - westchnęła
babcia - zacznijmy od tamtego lata. Jednego roku wysłaliśmy chłopców na
wakacje na wieś, do rodziny. Wiosną przechodzili ciężką anginę i
pomyśleliśmy, że dla podreperowania zdrowia, dobrze zrobi oderwanie ich
od wyziewów miejskich i odpoczynek blisko natury. Podobało im się.
Kąpali się, biegali, nauczyli się prac polowych i chodzili na wiejskie
zabawy. Tak oto poznali waszą mamę i... obaj się w niej zakochali.
Właściwsze określenie byłoby - oszaleli dla niej. Maciek był tym, który
zdobył jej serce i .... - tu odchrząknęła - i został waszym tatą.
Spojrzałyśmy z Martą na siebie.
Maciek? Jak to Maciek, pewna jestem, że mama mówiła, że tata miał na imię Marek.
Widziałam,
że Marta ma zamiar zaprotestować, ale poprosiłam ją spojrzeniem, by
tego nie robiła. Byłam niezmiernie ciekawa opowiadania dziadków.
Babcia pokiwała lekko głową i dalej zanurzyła się w opowieść.
-
Muszę przyznać, że wasza mama była najśliczniejszą dziewczyną, jaką
widziałam i nie dziwię się moim chłopcom, iż potracili dla niej głowy...
- Karola... - mruknął dziadek.
-
Nie przerywaj, przecież wiem, że moimi słuchaczkami są dwie małe
dziewczynki - wygięła się w jego stronę i żartobliwie pogroziła palcem,
potem odwróciła się do nas, a na jej twarzy wykwitł promienny uśmiech.
- Urodę przejęłyście po niej.
Chrząknęłam znacząco, choć nie odezwałam się.
-
Ty Milenko - babci uwadze nie umknął mój sygnał dezaprobaty - zostałaś
okaleczona i do tego tematu, a także naszych propozycji, odnośnie
możliwości wyleczenia, jeszcze wrócimy...
Zadrżałam. Przez moment
wyobraziłam sobie siebie bez ohydnej szramy, siebie wyglądającą równie
pięknie jak Marta, ale szybko odegnałam wizję.
Nie wierzę, aby cokolwiek mogło zmienić moją twarz.
-
O czym to ja? A tak... Chłopcy walczyli o waszą mamę na wszelkie
sposoby, pisali wiersze, zrywali dla niej kwiaty z okolicznych ogrodów,
zabierali na potańcówkę, na zakupy, nad rzekę...
Przed oczami stanęła mi jedna z tajemniczych fotografii.
-
Potem coś się między nimi wydarzyło, wasza mama, która od początku
faworyzowała Maćka, nagle zaczęła interesować się Markiem. Wakacje
skończyły się, a chłopcy musieli wrócić do domu. Obaj jeszcze jakiś czas
potem chodzili z głową w chmurach i wiecznie wykłócali się o waszą
mamę. Nie szło z nimi wytrzymać. Jednego dnia Maciej poinformował nas,
że zostanie ojcem, zaraz potem to samo wyznał Marek...
- Karola, ja jednak wciąż uważam, że one są za małe na takie historie - dziadek kolejny raz zaprotestował.
- Nie - odezwałam się stanowczo - nie, dziadku, jesteśmy już duże i wszystko rozumiemy.
Dzisiaj
myślę, że właśnie wtedy przekroczyłyśmy tajemniczy próg pomiędzy
dzieckiem a kobietą. Zbyt wcześnie, zbyt mocno, zbyt drastycznie, ale
nie było odwrotu - dzieciństwo, w jakimś wymiarze, zostało za nami.
-
No widzisz? Kobiety zawsze szybciej dojrzewały do świadomej roli w
społeczeństwie, a moje wnuczki są nad wiek rozwinięte... jak moi synowie
kiedyś...
- W każdym razie - podjęła znów temat wspomnień -
dochodziło wtedy do wielu sprzeczek w domu. Ja i dziadek byliśmy
kompletnie oszołomieni i gubiliśmy się w domysłach. Może i nie powinnam
wam tego mówić, ale postanowiłam być szczera za wszelką cenę i... jakby
to powiedzieć, nie byliśmy z dziadkiem zadowoleni z tego, że Basia
wkroczyła w życie naszej rodziny. Cóż, kiedy stało się.... Marek uparł
się, że chce z nią być. Maciek oskarżał go, iż odbił mu dziewczynę. Oj,
trudny czas... ciężko wspominać. Prosiliśmy, błagaliśmy, dawaliśmy
różne opcje
rozwiązań, jednak Marek, co raczej dziwne jak na niego,
uparł się jak osioł... Rzucił studia, wyprowadził z domu, zerwał z nami
kontakty i zamieszkał z waszą mamą.
Zamilkła i dopiero po chwili dodała:
- A szalony Maciek podążył za nim...
Dalsze wywody przerwał jej zgrzyt klucza w drzwiach wejściowych. Mama wróciła z pracy. Wkroczyła do kuchni z gniewną miną.
-
Zobaczyłam przed domem samochód. Wiedziałam! Wiedziałam, że nie
dotrzymacie słowa i zjawicie się przed określoną godziną! Po cholerę wam
zaufałam?!
- Uspokój się Basiu - dziadek wstał z krzesła i sięgnął
do przepastnej torby, którą miał ze sobą. Wyjął małe, granatowe
pudełeczko i wysunął je w stronę mamy.
- Wybacz... Wyczekiwaliśmy z
niecierpliwością, aby móc was znów zobaczyć i tak cieszyliśmy się ze
spotkania. Przyjechaliśmy dziś za wcześnie i planowaliśmy poczekać w
samochodzie. Jednak ten deszcz i ziąb zmusił nas do skorzystania z
waszej gościny ciut prędzej. Bardzo cię przepraszamy.
Mama zaczęła się uspokajać. Dziadek podał jej pudełeczko.
- To dla ciebie, Basiu.
Wzięła je od niego i otworzyła. Krzyknęła z zachwytem, ale chwilę później zamknęła i próbowała oddać je dziadkowi.
- Nie, dziękuję, nie mogę tego przyjąć.
- Ależ możesz drogie dziecko - odezwała się babcia - to kolczyki po mojej mamie i dobrze wiem, że Marek kiedyś ci je obiecał.
-
Nie, dziękuję - powiedziała stanowczo mama i potrząsnęła niecierpliwie
pudełeczkiem, próbując zmusić dziadków, aby je od niej odebrali. Żadne z
nich nie wyciągnęło ręki, ani nie uczyniło gestu, który wskazywałby na
to, że chcą je z powrotem. Mama odłożyła paczuszkę na stół.
-
Basiu... - dziadek znów podjął się misji dogadania się z mamą - Basiu,
jeśli masz nam to bardzo za złe, pójdziemy sobie i wrócimy w terminie,
który wyznaczysz.
Babcia cichutko prychnęła pod nosem z dezaprobatą, ale mama chyba tego nie słyszała.
To chyba mina dziadka, wyrażająca skruchę i smutek, zmiękczyła mamę.
- Nie... Już dobrze... zostańcie... Zrobię wam herbatę.
- Tak, poproszę - odparł dziadek.
- Oczywiście, ale jeśli pozwolicie, wezmę się również za obiad. Dziewczynki na pewno umierają z głodu.
- Pomogę - zaoferowała się, niespodziewanie babcia.
- Nie! - wykrzyknęła mamusia.
- Poradzę sobie - dodała po chwili spokojniejszym tonem - mam już zrobione pierogi, tylko je odgrzeję.
Babcia posłuchała jej i skinęła głową.
Stałyśmy
z Martą z boku, wciąż oszołomione i przytłoczone wiadomościami jakie
usłyszałyśmy i zdarzeniami, które się przy nas rozgrywały.
Dziadek odwrócił się w naszą stronę, mrugnął i skinął ręką, zachęcając nas abyśmy do niego podeszły.
- Nie wiedzieliśmy z babcią, co takiego może sprawić wam radość, ale pomyśleliśmy, że wszystkie dziewczynki lubią...
Znów sięgnął do brązowej torby.
Marta szturchnęła mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami.
W końcu nie ma nic złego w przyjęciu prezentu od własnych dziadków.
Dziadek każdej z nas podał podłużny kartonik zapakowany w kolorowy papier.
- Proszę to dla ciebie Martuś, a to dla Milenki.
- Z "Pewex'u"... - wtrąciła się babcia.
Rozpakowałyśmy
z niecierpliwością, chociaż papier był niezwykle kolorowy i gładki w
dotyku. Pudełko, z trzech stron kartonowe, z jednej było przezroczyste i
ukazywało przedziwną lalkę o długich blond włosach, niebieskich oczach,
słodkich, czerwonych ustach, długich nogach i ... ogromnych piersiach.
Marta westchnęła z zachwytem, zupełnie jak mama przed chwilą.
- Piękna, co? - babcia aż zapiszczała z podziwu.
- Tak... - wyszeptała moja siostra.
- Milenko? A tobie nie podoba się? - zdziwił się dziadek.
Nie umiałam udawać zachwytu, a nie chciałam być niegrzeczna i niewdzięczna, więc tylko spuściłam głowę.
- Dziewczynki, marsz do łazienki, umyć ręce, bo...
Przerwało
jej pukanie do drzwi wejściowych. Mama szybkim krokiem wyszła z kuchni.
Poszłyśmy z Martą posłusznie spełnić jej polecenie. Każda wciąż
trzymała prezent od dziadków.
- Miluś pokaż swoją.
Wymieniłyśmy
się pudełkami. Lalka mojej siostry była identyczna jak moja, różniła się
jedynie kolorem sukienki. Patrzyłam na delikatne rysy, na lśniące loki i
prześliczny strój. Lalka była prześliczna i ... obca.
- Są cudowne - ekscytowała się Marta. - Prawda?
- Tak, piękne - przytaknęłam - tylko...
- Co? - Moja siostra uniosła wzrok znad wspaniałego prezentu.
- Twoja ma chyba ładniejszą sukienkę.
- Tak? Chcesz się zamienić?
- Nie - pospiesznie odpowiedziałam - Ładniejsza sukienka słusznie należy się twojej lalce.
Gdy
wróciłyśmy, w kuchni obok mamy stał wujaszek Sławek. Minę miał lekko
zakłopotaną, ale dzielnie wytrzymywał zdziwione spojrzenie dziadka i
oburzony wzrok babci.
- Ależ proszę państwa, nie chcę abyście z mojego powodu robili sobie kłopot. Zaraz wychodzę...
-
Nie, nie... właściwie to my dzisiaj sporo kłopotu narobiliśmy. O, Marta
i Milenka - dziadek wstał od stołu - pora się pożegnać. Chcemy prosić
waszą mamę i was, abyście nas odwiedziły.
- Nie mam możliwości wybrać się w odwiedziny z córkami...
- W takim razie, jeśli nie będziesz miała nic przeciwko temu, za jakieś dwa, trzy tygodnie znów wpadniemy z wizytą...
- Nie wiem... - niepewnie odpowiedziała mama.
- Uprzedzimy cię - zapewnił pospiesznie dziadek - i uzgodnimy pasujący wam dzień.
- Dobrze.
Babcia również wstała i oboje skierowali się w stronę wyjścia.
- Do widzenia - wujaszek pierwszy wyciągnął dłoń w ich kierunku.
- Do widzenia - zawtórowała mama - Milena, Marta, odprowadźcie dziadków.
Dopiero,
gdy stanęliśmy w drzwiach wejściowych dziadek przygarnął nas do siebie,
przytulił i mocno uściskał. Babcia ucałowała każdą z nas w czoło.
- Wszystko naprawimy, obiecuję - rzekł bardzo poważnie dziadek.
- Dokończysz opowiadanie babciu? - zapytałam.
Skinęła przytakująco.
Zamykałam
powoli drzwi wpatrując się w ich plecy, gdy się oddalali. Usłyszałam
jeszcze, dochodzący z oddali konspiracyjny szept babci.
- Zauważyłeś Bronku, reakcję Mileny na prezent? Niepojęte, Barbie jej się nie spodobała...
Zamknęłam drzwi i odwróciłam się w stronę Marty.
Nie teraz, mówił jej wzrok, nie teraz - później będziemy martwić się, a teraz...
- Chodź, pobawimy się lalkami - powiedziałam.