MadKaz

 
Rejestracja: 2009-03-15
Trąć strunę pragnień, Niech zabrzmią tony wszystkich barw w koncercie Twoich nocy i dni...
Punkty185więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 15
Ostatnia gra
Omaha Saloon

Omaha Saloon

Omaha Saloon
132 dni temu

Kot w rurze...... Znalezione w sieci :)

Czemu mnie sie ciagle takie rzeczy
przydarzaja?
.
(Uwaga! Pisownia oryginalna bez cenzury.)
Czy ta historia może byc prawdziwa?

Posiadam. Wróc. Moja żona posiada kota, rasy
kotka, rasy czarnej, rasy ze schroniska, rasy małe
kocie. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt,
że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mna i
trzeszczy - a to na rece, a to żrec, a to trzeszczy
dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani. Generalnie pogłaskac moge, kopnac
jakas rzecz, która leży na ziemi żeby kot za nia biegał też, niech chowa sie zdrowo do
czasu, aż raz zapomne zamknac terrarium i zajmie sie nim mój waż, reszta to nie mój
problem. Ale do czasu. Staje sie to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje sie
w celach służbowych gdzies tam na iles tam. I spada na mnie karmienie, wyprowadzanie
i sprzatanie po tym całym tałatajstwie. Jako że to zawsze lekko olewam i robie wszystko
w ostatni dzien przed powrotem małżonki nie nastrecza mi to wiele problemów.
Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania łazienki, gdyż w
niej znajduje sie urzadzenie zwane potocznie kuweta, do którego kot robi to samo co ja
w toalecie, czyli wchodzi i może spokojnie pomyslec. Mnie jednak uczono całe życie
zamykac te cholerne drzwi do łazienki za soba, wiec stale żona mi trzeszczała, że kot
tam nie może wejsc i „myslec”. Ja jestem stary i sie nie naucze, poza tym mieszkam tu
dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalac wiec. I
postawiłem na swoim. Od jakiegos czasu kot chodzi do toalety razem ze mna. Jak nie
ma małżonki to musi zazwyczaj czyhac na mnie albo miauczec coby przypomniec, że
trzeba mu łazienke otworzyc, bo jak jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane -
ja wychodze i zamykam, ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejsc - taka technologia po
prostu. Czasem kot skacze na klamke, ale ma jeszcze zbyt mała wypornosc i zwisa na
niej bezradnie. Jednak jak moja żona bedzie nadal go tak karmic- to w szybkim tempie
bedzie za każdym razem klamke upierdalał - a wtedy wiadomo - waż.
Dobrze wiec, uporzadkuje: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodze do domu, kot
przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknałem za soba. Ok,
kotku mnie sie też chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo
żona bedzie za trzy dni - wiec spokojnie wywietrze) kotek swoje, ja przez okienko
spogladam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem
przez okno. No cudnie. Kot skonczył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wode, a
ten mały skurwiel jak nie smignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla.
Zakreciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdażył miauknac. No ja pierdole. Nie ni
chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest kurwa za duży, żeby przejsc
tym syfonem. Ale słysze tylko pizdut - oż kurwa, no to nie mogło mi sie zdawac - cos
ciezkiego poszło w pion. Kurwa, wszyscy swieci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi sie
przed oczami. Kot kurwa popłynał wprost w odmety prawego dopływu królowej polskich
rzek.

Lece kurwa na dół do piwnicy, choc może powinienem od razu do schroniska, zanim
wróci moja żona - nie ma wafla, znajde jakiegos małego czarnego skurwiela z biała
krawatka, nie było jej kilka dni, może sie nie połapie. Ale chuj, najpierw do piwnicy -
zbiegam po schodach, słucham - cos drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury -
miauczy - jest, kurwa, żyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to
chuj, przynajmniej bede miał jego truchło i powiem, że kojfnał z przyczyn naturalnych
albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za chuja trefla, że kot
sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.
Znalazłem taki wziernik, gdzie można zagladnac do tej rury i wołam. Kici, kici! Ni chuja,
nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurwa głab zamiast przyjsc do mnie to kurwa chce
isc tam skad przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I
udrapie, udrapie kilkanascie centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoje i
jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem
żarciem i ni chuja, uparł sie i nic tylko rura do góry z powrotem do kibla. Za daleko,
żeby włożyc reke, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogien
zwalczaj ogniem.
Zatkałem te rure przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałke do
kominka, żeby kot nie popłynał już nigdzie dalej i z buta na góre do kibla - geberit i
woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słysze jak sie przewala po rurach
- podziałało. Wbiegam do piwnicy i kurwa koniec swiata. Nie ma moich deszczułek - no
może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w chuj i kota też nie słychac już. Ja
pierdole. Kurwa, gdzie ta rura teraz idzie - cos mi switneło, że kanalizacja w ulicy, dom
od ulicy ze 30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzies sie zwierzak zatrzymał po
drodze.
Biegne na ulice, jest studzienka - mam nadzieje, że to od mojego domu. Ni cholery jej
nie podniose. Cieżka jak szlag i nie ma za co chwycic. Powrót do domu i pogrzebacz od
kominka, tym może uda sie to podważyc. Ni cholery - najpierw ugiałem, potem
złamałem żelastwo. Mysl! Auto stoi na ulicy - mam pas do holowania, może uda sie to
szarpnac. Hak, pas, wsteczny - poszło, aż zakurzyło. Po jaka cholere takie te wieka
robia cieżkie. Smród jak cholera, ale złaże tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wyglada,
że idzie od mojego domu. Latarka. Kurwa, mam w aucie, chujowa, ale może starczy.
Właże po raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zagladam i jest,
oczyska mu sie tylko swieca. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały
skurczybyk spierdziela w druga strone. No ja pierdole. Szlag mnie trafi. Długo tu nie
wysiedze, jest zimno, smierdzi, a na dodatek ktos mi zwali te pokrywe na łeb i moje
problemy sie skoncza jak nic. Nie chcesz po dobroci, to bedzie po złosci.
Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głebiej. Zużyłem
wszystkie tasmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głównej nitki
kanalizacyjnej. Zagladam co chwile do rury, ale słysze tylko miauczenie i nic nie widze.
Poszedł gdzies w pizdu. Jeszcze tylko trójkat, żeby nikt sie w te otwarta studzienke nie
wpierdolił, bo na ulicy ciemno. Sasiad, kurwa, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył
przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podniesc wieko. Nie przyszedł pomóc, a
teraz chuj złamany stoi i sie dopytuje. Co mam mu kurwa powiedziec? Ee przepycham
kotem kanalizacje? Idzżesz w chuj, pacanie.
Powiedziałem mu w koncu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie
otwory, bo na poczatku osiedla była awaria i wszystkie scieki sie wracaja i wybijaja w
domach - a ten baran sie przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje sie z
pokrywa. Niech ma za swoje.
Wracajac do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjsc. Mam wszystko gotowe, wiec
do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wode. Papierosik i czekam
pod studzienka, bo nuż mu sie zmieni i wyjdzie dobrowolnie. Kurwa, drugi sasiad
przyszedł - po pieciu minutach nastepny odmyka wieko, teoria samospełniajacej sie
przepowiedni działa - kurwa, ludzie to sa barany. Ide do domu, obie wanny pełne, ognia
- spuszczam wode z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma
chuja, to go musi wygonic albo utopic.
Lece na ulice, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie wylało z
kapiela. Kurwa mac, urwało sie wszystko w pizdu i popłyneło, bo ileż to utrzyma tej
wody. Brezent, tasmy, plastry, sznurki - w chuj - jak sie to gdzies przytka, to bede miał
przejebane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo trzeba zamknac ten pierdolony
dekiel. Wchodze - a ten skurwiel kot tarza sie w sypialni po łóżku. No ja pierdole! Jak on
kurwa wyszedł, któredy? Ano kurwa wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja
kurwa stoje i marzne a ten gnój tarza sie w mojej poscieli. Zajebie. Przerobie na
pasztet. I jeszcze z radosci włazi na mnie. Kurwa mac. Przynajmniej kuleje.
Straty: zajebane łazienki, w obu przelała sie woda z wanien, zajebana piwnica, bo
zostawiłem otwarty wziernik i duża czesc wody poleciała na piwnice. Posciel w sypialni
do wyjebania, brezent z reklama firmy - poszedł w chuj, latarka - w chuj, pogrzebacz w
chuj. Afera na ulicy jak chuj.