Kiedy ranne wstają zorze
nasz ksiądz proboszcz już nie może.
Ciężko sapie, ciężko dyszy, a tu jeszcze szepcik słyszy,
zakonnica mówi drugiej.
To nie może być tak dłużej!
Całą noc się tak schylamy i różańca wciąż szukamy,
a ten grubas stoi z tyłu, raz do przodu, raz do tyłu.
Czy to nie jest podejrzane, że jesteśmy aż tak zgrzane?
Czy ta praca aż tak męczy?
A najlepiej jak on klęczy.
Jakiś chłód mnie z tyłu smaga, chyba z tyłu jestem naga.
Coś tam chlipnie, coś tam chlapnie, po cichutku proboszcz sapnie.
Mi już tak jak w siódmym niebie i różańców widzę siedem !
A gdy cisza znów nastaje i chlipanie już ustaje
czuję koniec pięknej drogi, oko widzi strzęp podłogi.
Noc tak szybko się skończyła, majtki prędko nałożyłam,
choć nie winna, nie pamiętam, aby gumka mi w nich pękła.
Zastanowić się musimy,
co tu dzieją się za dziwy!
Tyle nocy poświęcamy i różańca wciąż szukamy,
lecz go znaleźć nie możemy, czyż my szukać nie umiemy ?
No i właśnie moja droga wciąż przeraża mnie ta trwoga,
że po każdej takiej nocy lecą księdzu z głowy włosy.
Ja już wiem o co tu chodzi!
Nieźle sobie gość dogodzi.
A my o nim, biedaczyna ... !
Trzymaj, chwytaj sku ... a !
Ostatnia gra