Mokry poranek majowy,
ścieżką wśród świerków zielonych,
idę beztrosko zerkając
w wielkie dębowe korony.
Stałaś samotna,jak brzoza
liczyłaś deszczowe krople
które,jak ręka kochanka
pragnęły Twe ciało opleść.
Wzrokiem iskrzącym bursztynem
chociaż nie byłaś magiczką,
w sercu wystygłym wznieciłaś
wielkie płonące ognisko.
Usta muśnięte uśmiechem,
maleńka kropelka drzemie,
jak na pustyni Beduin
poczułem pragnienie i chemię.
Wiele lat razem minęło
nadal miłością złączeni ,
leśną alejką chodzimy
pośród wiosennej zieleni.
Idol