Na tle wód morza bezmiaru
wysoka brzoza bielała
jak dziki tygrys zraniony
sokolim ślepiem mrugała .
Przez wydm pagórki ruchome
gorące jak z wodą czajnik
codziennie zmierzał powoli
ścieżką prosto ku latarni.
Plecy wygięte jak żagiel
kiedyś ugodzone masztem
kołysząc się szedł powoli
następną zaliczyć wachtę.
Wśród razów gwałtownych wichrów
i przez fal zadawanych tortur
ktoś w oddali wypatrywał
bezpiecznej drogi do portu.
Deszczu krople zadzwoniły
pośród okrutnej ciemności
nagle światełko błysnęło
niczym jutrzenka wolności.
Kurs na światło wytyczony
już nie ma co bałamucić
Posejdonowi cześć i chwała
że dał do domu powrócić.
IDOL