Czasem popadam w rozpacz
niekiedy w straszne złości,
nie mogąc przeboleć braku
artystycznych zdolności.
Malarzem będąc karierę
zrobił bym momentalnie,
malując dziś spotkaną
kobietę przy fontannie.
Długie rozpuszczone włosy
w rannym słońcu błyszczały,
co rusz wiatrem smagane
ramiona odkrywały.
Powłóczyste spojrzenia
słała przez lewe ramię,
jak żebrak w myślach prosiłem
by raz zerknęła na mnie.
Oczy jak dwa paciorki
koloru coca-coli,
na ustach wyrazistych
wesoły uśmiech swawolił.
Sukienka opinała
zgrabne ciało modelki,
z gracją po ziemni stąpała
podziw wzbudzając wielki.
Jednego tylko pragnę
jak świętość chcę adorować,
byś pozwoliła na zawsze
W sercu obraz zachować.
IDOL