Słoneczna kula powoli tonie
lipcowy dzień w gorączce kona,
morze falując przedłuża agonie
noc wyciąga ciemne ramiona.
Ostatnie mewy sennie dryfują
jak statki zakotwiczone na redzie,
bezroskie niczym się nie przejmują
pogrążone w głębokiej ascezie.
Idziemy plaży brzegiem
kobiercem z ziarenek bezmiaru,
przypruszonym muszelek śniegiem
przetykanych ziarnkami jantaru.
Milionami kropel usta zroszone
gaszą namiętne pragnienie,
słońce już prawie zgaszone
zjaw - na piasku rzuca cienie.
Wzrok hen w dal utkwiony
bije z niego radosna poświata,
wsłuchani w serc miłosne dzwony
idziemy- przytuleni na kraj świata.
IDOL