rabatina1

Rejestracja: 2015-12-07
Ciągle jeszcze istnieją wśród nas anioły. Nie maja wprawdzie żadnych skrzydeł, ich serce jest bezpiecznym portem dla wszystkich
Punkty5 383więcej
Ostatnia gra

Stare ..dobre ..czasy ..tak czy nie.....

"My, urodzeni w latach 60-70-80 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych.
"Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominamy z nostalgią lata 60-70- 80. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy). Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce skutkował bezwzględnie karami.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo – jak zwykle. Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą już do niej wracać. Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a Milicja zajmowała się sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka. W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka. Za to potem robił nam bańki mydlane z dymem fajki w środku. Fajnie się dym później rozchodził po podłodze jak bańka pękła.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtora kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie (za 3 błędy nie zdawało się matury z polaka). Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot. Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy, chleb masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwasiory/szczaw, koiel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię.
Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie i poręcze w bloku. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł.
W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie. Też nikt nie umarł. Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jak się poskarżyłeś mamie na nauczyciela to jeszcze w łeb dostałeś. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością. Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie, koledzy ze starszej klasy, pani na świetlicy albo woźna jak już świetlica była zamknięta. Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.
Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!"
Łezka się w oku kręci........."

Autor nieznany.

60482876_10214363974441835_5603683800056856576_n.jpg?_nc_cat=105&_nc_ht=scontent-waw1-1.xx&oh=f35bf45557b9f732f05cde7a4ad2647e&oe=5D577809


Majówki nastał czas....

Zostawmy spory, waśnie i zwady, 
politykierów gromkie tyrady, 
złych myśli zjawy i mary senne -
woła nas dzisiaj słonko wiosenne!:) 

Zielenią, bzami maj nam zaśpiewa, 
nutki rozłoży na chmurkach, drzewach, 
dnie zawtórują światłem, kolorem, 
śpiewem słowików i żab – wieczory. 

Wypuść marzenia, co wciąż w ukryciu,
poddaj się wiośnie, radości życia, 
ptasich okręgów podziwiaj klucze,
goń z wiatrem myśli, słowa, uczucia... 

Zachwyć swą duszę niebem przejrzystym, 
kwiecistą łąką, lasem cienistym,
deszczem i rosą, lotem motyla,
kojącą ciszą, czarowną chwilą.:)
pr_37_1.jpg
W naszym pięknym kraju nie brakuje malowniczych miejsc na wypoczynek, tak więc drodzy miłośnicy natury nic innego nie pozostaje jak tylko pakować plecaki, dzieci, przyjaciół, zwierzaki i w drogę.
n0.gif?v=122n19.gif?v=122n0.gif?v=122

Jak było kiedyś...i chlus...:)

https://www.youtube.com/watch?v=TJ1cRvBfhYc

Śmigus-dyngus w czasach staropolskich

dyngus.jpg
Śmigus-dyngus przy studni

W XVIII wieku śmigus-dyngus trwał kilka dni. Jędrzej Kitowicz, ksiądz, historyk i pamiętnikarz w swoim najbardziej znanym dziele "Opis obyczajów staropolskich za panowania Augusta III" zanotował, że w poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a od wtorku przez kilka kolejnych dni kobiety oblewały mężczyzn. Zabawa trwała jednak nie dłużej niż do Zielonych Świątek, czyli nie dłużej niż 50 (!) dni.

Kitowicz zauważał, że stosowano kilka strategii zabawy. 
- I tak, dystyngowani amanci oblewali panie, które obdarzali afektem dyskretnie i delikatnie wodą różaną, albo inną ładnie pachnącą z buteleczki, albo niewielkiej sikawki;
- swawolnicy nie zważali na maniery, oblewali kobiety zwykłą wodą z garnków, szklanic, dużych sikawek. Strumień kierowali na twarz, albo na całą postać, mocząc ją od stóp do głów.

Historyk dodawał: "A gdy się rozswawolowala kompania, panowie i dworzanie, panie, panny, nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami, jakich dopaść mogli; hajducy i lokaje donosili cebrami wody, a kompania dystyngwowana, czerpając od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu. Stoły, stołki, kanapy, krzesła, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi jak stawy wodą zalane."

Ci, którzy spodziewali się dyngusowego szaleństwa, przed wielkanocnym poniedziałkiem starali się zabezpieczyć domowe sprzęty przed zalaniem. Zakładali też skromniejsze stroje, by w ferworze zabawy ich nie zniszczyć.

Największą ponoć atrakcją było zaskoczyć damę w łóżku. Nie miała wówczas szans na ucieczkę i po chwili pływała pomiędzy poduszkami i pierzynami. Chcąc uniknąć takiej przygody, tego dnia kobiety starały się wstawać wcześnie, albo barykadowały się w pokoju. Z drugiej strony wrodzona nieśmiałość uniemożliwiała im śmingusowe atakowanie mężczyzn w podobnej sypialnianej sytuacji.

Śmingusa-dyngusa praktykowała nie tylko szlachta, ale także pospólstwo. Parobcy łapali dziewczyny i wlekli je do stawu, albo nad rzekę. A tam wrzucali do wody. Niekiedy też bez umiaru lali wodą ze studni, tak długo, aż dziewczynę chwyciły dreszcz


W miastach zaś i chłopcy, i dziewczyny wylewali na przechodniów garnki wody, albo oblewali ich z sikawki.

Jędrzej Kitowicz nie wykluczał, że zwyczaj wywodzi się z Jerozolimy. "Żydzi schodzących się i rozmawiających o zmartwychwstaniu Chrystusowym wodą z okien oblewali dla rozpędzenia z kupy i przytłumienia takowych powieści." - napisał. Zaznaczył także, że według innych opowieści, początek dyngusa związany jest z czasami wprowadzenia chrześcijaństwa do Polski i zbiorowymi chrztami. Wtedy to po raz pierwszy oblewano wodą nie pojedyncze osoby, a całe wsie i grody, a wody nie szczędzono.

tyyy.jpg?itok=BVjuLx3g


Tak śpiewa serce..

Jesteś sam gdy zapada zmrok
Będziesz sam gdy Twe życie przeminie
W starej szybie odbija się wzrok
Nie zagłuszy ciszy wina smak
Kogoś kto od lat tak żyje
I rozumiesz, że przyjaciół brak
Nie pomniejszy żalu pusta butelka
Nie wie nikt co się może stać
Gdy jak kruche szkło serce pęka
To i tak zostaniemy z tym sami
Nie wie nikt co się jeszcze zdarzy Gdy ból skrzywi bladą twarz
Tylko życie tak trudne jest
Ja nie mówię, że to ma sens Ja nie twierdzę też, że to na nic
W gwiazdy patrząc - nie odmienisz nic
Potrzeba siły, by sobie z nim radzić To jest wielka tajemnica: Co dla kogo zapisane?
który sam przez życie musiał iść?
Więc dlaczego  Właśnie dla mnie  wymyśliłeś bajkę Panie,  o człowieku,  Całkiem sam...
To i tak zostaniemy z tym sami
Nie wie nikt co się może stać Nie wie nikt co się jeszcze zdarzy Gdy ból skrzywi bladą twarz
Czy muszę tak przez życie iść -
Ja nie mówię, że to ma sens Ja nie twierdzę, że to coś zmienia Tylko życie tak kruche jest Dużo daje i dużo odbiera
Gdy ból skrzywi bladą twarz
W pragnieniach topić życia smak? Nie wie nikt co się może stać Nie wie nikt co się jeszcze zdarzy To i tak zostaniemy z tym sami
Ja nie mówię, że to ma sens
Ja nie mówię, że to ma sens Ja nie twierdzą też, że to na nic Tylko życie tak trudne jest Potrzeba siły by sobie z nim radzić
Dużo daje i dużo odbiera
Ja nie twierdzę, że to coś zmienia
Tylko życie tak kruche jest
https://www.youtube.com/watch?v=w0v9gmJAIxs

Wywiad w sprawie aktywności seksualnej :):):)humorek

Do samotnie mieszkającego małżeństwa przyjechał dziennikarz, który miał napisać artykuł z okazji zbliżającej się "okrągłej rocznicy ślubu".
Rozmawia z panem domu.
- Proszę mi opowiedzieć jak wygląda przeciętny dzień waszej rodziny.
- Hmmmm... Dziadek zastanowił się chwilę i mówi:
- Budzimy się około siódmej, aktywność seksualna, idziemy do kuchni na śniadanie, aktywność seksualna, ja czytam gazetę, a żona sprząta.
- Przed obiadem aktywność seksualna i wychodzimy na zakupy.
- Po powrocie aktywność seksualna i ja oglądam telewizję, a żona przygotowuje lekkostrawny obiad.
- Później zasiadamy do obiadu, kieliszek czerwonego wina, aktywność seksualna i robimy mała poobiednią drzemkę.
- Po godzinie idziemy do ogrodu na świeże powietrze, aktywność seksualna, cos tam robimy z krzewami i kwiatami i wracamy zanim zrobi się chłodno.
- Przed kolacją aktywność seksualna i siadamy do stołu.
- Po kolacji, która czasem trochę się przeciąga, aktywność seksualna i kładziemy się do łóżka.
- Podziwiam pana, muszę przyznać!
- Nie wiem za co? Każdy dzień podobny do innych!
- Podziwiam za to, że pomimo pańskiego wieku, jest pan tak aktywny seksualnie!
- Mówi pan o mnie?????? Zdziwił się jubilat.
- Tak! Bo jak inaczej mam odczytać pańskie słowa - aktywność seksualna????
- Normalnie! Żona coś pierdoli i dupę zawraca!
n17.gif?v=122n17.gif?v=122n17.gif?v=122
54435143_2259297280952464_3334473816746229760_n.png?_nc_cat=110&_nc_ht=scontent-waw1-1.xx&oh=7d9b1d87e980d3ca31e2f5bbc24bfa4e&oe=5D4F2FDC