__Pandor.ka__

 
Rejestracja: 2014-10-23
I kobieta, i kwiat mają dni swoje. Nie mają lat. /Jan Izydor Sztaudynger/
Punkty193więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 7
Ostatnia gra

Drugi krok: Bonia

blog_rl_4793822_7357465_tr_23cc.png

Drugi krok: Bonia

    Bonia była urokliwym dziecięciem. Nie będzie raczej przesadą określenie ulubienica rodziny. Najstarsi z rodu wspominają, iż od zawsze była wrażliwa na muzykę. Bywało, że zajęta zabawkami, sprawiała wrażenie niesłyszącej sączącej się z radia muzyki. Nic bardziej błędnego! Po dwukrotnym wysłuchaniu - w trakcie zabawy - nowej piosenki, potrafiła zapamiętać melodię i przynajmniej jedną zwrotkę z refrenem. Nie trzeba jej było wielokrotnie zachęcać do zaprezentowania repertuaru w trakcie spotkań rodzinnych. Robiła to chętnie, czerpiąc wyraźną satysfakcję z aplauzu i pochwał. Talent odziedziczyła po mamie. Mimo, że tato, człowiek ze specyficznym poczuciem humoru, zawsze próbował podkreślać swój udział w dziedziczeniu tej cechy, nigdy nie doczekał się potwierdzenia. Jego wokalne umiejętności, które przy takich okazjach chętnie prezentował, radowały wszystkich i gremialnie były oceniane wysoko za donośny głos i znajomość tekstu, bo melodia zawsze była ta sama - dopatrywano się podobieństwa do "Roty". Za to, bezsprzecznie, Bonia odziedziczyła po nim poczucie humoru. Ale to zupełnie inna bajka.
    Z czasem, mała gwiazdeczka, poczuła potrzebę przynajmniej dorównania mamie. Piękny, naturalny, ciepły i nośny mezzosopran mamy zawsze wyróżniał się barwą w grupie śpiewających. Nawet w kościele wypełnionym śpiewającymi wiernymi był słyszalny, a po mszach, w obecności Boni, to mama odbierała słowa uznania. Próbowała ze wszystkich sił śpiewać na równi z mamą, ale jej dziecięcy głosik był niesłyszalny. Miała wtedy około 4 lat. Zapewne chciała być też zauważona w społeczności parafialnej i chwalona jak mama. A może bardziej? Skoro nie słychać jej w tłumie, to musi znaleźć sposób, żeby pochwalić się swoim niewątpliwym talentem i być docenioną także tutaj. Uknuła w małej główce chytry plan.
    W najbliższą niedzielę, kiedy zadzwoniły dzwonki przed przeistoczeniem, a wierni po wypowiedzeniu znanych jej lecz niezrozumiałych słów (msza była odprawiana po łacinie) zaczęli w ciszy klękać, wyszła na środek kościoła. Nie wzbudziło to podejrzeń rodziców, bo zwyczajem małych dzieci, często wędrowała po kościele. Kiedy ksiądz zaczął podnosić ręce do góry i rozległ się drugi raz dźwięk dzwonków, to był dla niej sygnał, że teraz jest jej czas. Wzięła oddech i w ciszy panującej w świątyni rozległ się dobrze słyszalny przez każdego śpiew:
    Walentyna, Walentyna
    To pierwsza w świecie podniebna miss.
    Jej imieniem więc się zaczyna
    Najnowszy "Walentyna Twist"  
    - Dlaczego nie ma braw? - zastanawiała się ciągnięta przez tatę za rękę do ławki w której siedziała z rumieńcem wstydu na twarzy mama. - Tato wszystko popsuł i nie zdążyłam się ukłonić.
    Nie przekonało jej tłumaczenie, że w kościele nie śpiewa się takich piosenek. Miała plan i musiała go zrealizować - taka konsekwencja pozostała jej na zawsze. W następną niedzielę, rodzice byli czujniejsi. To trochę komplikowało sprawę, ale dla chcącego nic trudnego - Bonia wykazała się kreatywnością. Kiedy zbliżał się ten moment, siedząca do tej pory grzecznie w ławce między tatą i mamą, ogłosiła wychodząc:
    - Nic nie widzę.
    Klękający ojciec, w ostatniej chwili złapał ją za rękę i zatrzymał przy ławce. Klęknęła z miną niewiniątka, uwolniła dłoń i pobożnie złożyła ręce tak jak uczyli rodzice. Mały aniołeczek znał rodzicieli, odwrócił główkę w oczekiwaniu na pochwałę, a kiedy ją dostał skinięciem głowy, która następnie pokornie się pochyliła równo z drugim dzwonkiem, ruszył biegiem w stronę prezbiterium. Jak najszybciej i najdalej. Jakież było wielkie zdziwienie tatusia, kiedy od ołtarza usłyszał "Walę twist"...
Tym razem tłumaczenie było podparte efektem manualnym. Była też trzecia próba, po której sam ksiądz ją docenił. Zawarli umowę. Zbliżało się Boże Narodzenie i ksiądz obiecał, że zorganizuje konkurs kolęd, ona nawet dostanie mikrofon pod warunkiem, że nie będzie śpiewać Wali w kościele. Oboje dotrzymali warunków umowy. W niedzielny wieczór, ze srebrną gwiazdką nad czołem, Bonia została postawiona na ławce przed mikrofonem. To było to! Wszyscy na nią patrzyli, słuchali i były brawa, a później nagroda.
    Po latach, kiedy przypomniano jej tę historię, zaczęła się zastanawiać czy to nie była zapowiedź tego co miało się zdarzyć dwadzieścia lat później i trwać ćwierć wieku - nie została księdzem, ani zakonnicą...