__Pandor.ka__

 
Rejestracja: 2014-10-23
I kobieta, i kwiat mają dni swoje. Nie mają lat. /Jan Izydor Sztaudynger/
Punkty193więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 7
Ostatnia gra

Trzeci krok: Blogowisko


blog_rl_4793822_7357465_tr_23cc.png

Trzeci krok: Blogowisko

      Chciała napisać coś optymistycznego i wesołego. Miała kilka pomysłów, lecz nie mogła się zdecydować - nie nowina. Weszła na portal gdzie czasem edytowała swoje pisanki. Pojawiły się wpisy innych blogerów i znów to samo - gremialne bezhołowie. Od pewnego czasu zastanawia się nad rolą adminów w netykiecie. Przecież chamstwo pozostaje chamstwem nawet zawinięte w woal górnolotnych słów i zwrotów. Przyglądała się pewnej grupie, która zaczęła ją atakować kiedy zdecydowała się pisać otwarte blogi. Być może zrozumieli, że są to przesłania do nich. Zazwyczaj pisała, nawiązując do ich ostatniej rozróby. Robili kocioł w komentarzach, a kiedy próbowała kulturalnie ich poskromić, wylewali na nią pomyje słów, których znaczenie kopiowali z Wikipedii. Była na ich celowniku. Ignorowała wpisy. Kiedy zaczęli u niej komentować użytkownicy, którzy nigdy nie wpisywali się na ich blogi - a były to miłe wpisy związane z tematem i atmosferą jej blogu - jeden z nich, z ambicjami osobnika alfa, zaatakował ją bezpośrednio nazywając m.in. głupią, ograniczoną i nieprzystosowaną społecznie. Odpowiedziała mu analizując jego wpis i wykazała dyplomatycznie, że jest zwykłym chamem, pieniaczem i uzurpatorem. Nie odpowiedział, oni (reszta grupy) też nabrali wody w usta, choć właściwszym byłoby określenie: schowali głowy w piasek. Czekała dwa tygodnie i podjęła decyzję - będzie pisała zamknięte blogi, nie da im kolejnych okazji, a sobie zaoszczędzi zdenerwowania.
      Zaczęła obserwować ich „występy” i robić portrety psychospołeczne. To co początkowo wydawało się nawet intrygujące i z lekka zagadkowe, po analizie faktów, okazało się przyziemne, pospolite i... autoterapeutyczne.
Pozwoliła sobie na jeszcze jeden, ostatni skok adrenaliny. Weszła w otwarty dialog ze „słodką trucizną”, jak nazwała na własny użytek jedną z tych osób. Stanęła w obronie Bogu ducha winnego blogera, którego dopadli wrzaskliwie i w poczuciu bezkarności i nietykalności, stadnie kąsając, czerpali satysfakcje z przeświadczenia o ponadprzeciętnych erudycji, elokwencji, kulturze i elitaryzmie. Na jej odpór, pojawili się inni spiesząc z pomocą „słodkiej”, ale po kilku ripostach, cichcem salwowali się rejteradą na z góry upatrzone pozycje.
Czy zwyciężyła?
Jeśli uświadomienie komuś, że nałożona maska, utkana z cnót wszelakich, nie jest nieprzenikliwa i widać przez nią prawdziwe oblicze, to tak.
Jeśli w dalszej konsekwencji, zaniechano praktykowanych działań, to tak.
Czy czuje satysfakcję z tego zwycięstwa?
Nie. Zdecydowanie nie. Nie zrobiła tego z potrzeby satysfakcji. Tym bardziej, że jarmarczna szermierka na zwiędłe pory (na taki styl odpowiadała wtedy, gdy nie było innej możliwości) napawała ją niesmakiem. Tylko dlatego to zrobiła, że ich ofiary poddawały się, pozwalały poniżać, nie podejmowały obrony czując się gorsze, a oni, karmiąc złudną strawą własne niedowartościowania, tryumfowali i poczynali sobie coraz śmielej i częściej. Prawdziwy erudyta nie wykorzystuje posiadanej wiedzy do publicznego uzmysławiania innym, że takiej nie mają, tylko się nią dzieli z wrażliwością.
Przecież nikt z jako taką moralnością, nie będzie czerpał satysfakcji z „pokonania” kogoś poranionego i tym samym słabszego... Dlatego ona jej nie miała i nie ma.
      Dziś, po wielu tygodniach od tamtych zdarzeń, obserwując kontrolnie klimaty blogowiska, widzi same nokauty. Oni nokautowali i ona też znokautowała.
Poczyniła też inne obserwacje, ale o tym kiedyś...
Gdzieśtam, 13 stycznia 2016 roku.

.