Crisstimm

 
Rejestracja: 2007-12-14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punkty95więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 105
Ostatnia gra
Literki

Literki

Literki
4 dni temu

Marta i ja (część 8)

Umieszczam ostatni odcinek opowiadania. Ci, którzy czytali poprzednie, wiedzą, że opowieść ta - to nostalgiczne wspomnienie narratorki. Próbuje się ona zmierzyć ze starymi ranami, kompleksami, z zagadkami przeszłości. Próbuje na nowo poukładać elementy " puzzli" z pewnego, ważnego dla niej, lata. Nie ma tam wartkiej, burzliwej akcji, nie ma psychodelicznych akcentów, grozy rodem z horroru, jest zwyczajne, czasem i nudnawe życie, jak to w życiu. n0.gif?v=122

I jeszcze tytułem komentarza do pewnych zjawisk pozwolę sobie zacytować samą siebie:

Crisstimm • 5 lat 154 dni temu

Co któryś tam wpis na blogu robi się gd-owska zadyma. I wtedy uruchamiane są wszelakie klony, a zza pazuchy wyciągana broń. To jaka broń zależy od samego atakującego. Najczęściej jednak hejterzy wyciągają arsenał śmierdzący: wyzwiska, obelgi, epitety o niskim poziomie wyrafinowania. Atakują zza rogu, czyli schowani za anonimowym nickiem, argumentów w dyskusji nie używając, bo nie o to im chodzi by rozmawiać, ale tylko by dać upust nagromadzonej frustracji. Po kilku latach styczności z GD już mnie to nie dziwi, ale zadziwia mnie jedna rzecz - oni oczekują szacunku wobec ich potoku błota. Uważają, że atakowany ma grać fair play i stosują ograną śpiewkę " przyjmujesz tylko komplementy, a nie krytykę". Otóż "mili" hejterzy - to nie jest krytyka, to są zwykle bluzgi. Kiedy ktoś napisze mi (co zresztą już się zdarzyło i można sprawdzić na innych blogach, że nie usuwam takich wpisów), że przeczytał całość lub część moich wpisów tutaj i uznał je za nudne, amatorskie, o słabym warsztacie literackim itp. popierając to jakimkolwiek argumentem, lub choć opinią wyrażoną w normalny sposób, to podejmuję rozmowę i szanuję odmienność jego upodobań. Jednak nie mam zamiaru zniżać się do przygruntowych obelg i przerzucać się niewybrednymi epitetami. Nie widzę potrzeby brać na swoje barki złość osobników sfrustrowanych różnorakimi kompleksami. Dlatego jeśli któryś z was czyta to, to proszę niech wreszcie dotrze do niego, że na szacunek i odpowiedź trzeba zapracować, a ja zbyt mocno szanuję swój czas by wchodzić w relacje z wszelkiej maści hejterami.




Wiele dni z tamtego lata zamazało się w mojej pamięci, ale wciąż z niezwykłą ostrością, pamiętam mnóstwo szczegółów, które na pierwszy rzut oka, nie mają znaczenia. Kolor sukienki nielubianej lalki, nieśmiały uśmiech dziadka, gdy przepraszał mamę, błysk w oku babci, a także niepospolitą urodę kolczyków, jakie zostawili dziadkowie.

Niechciany prezent długo jeszcze stał na stole. Niewielka paczuszka odpychała mamę, a przyciągała ciekawskie spojrzenia moje i Marty. Zajrzałyśmy do środka kartonika. Był trochę za duży jak na tak mały prezent. Na czerwonej, aksamitnej poduszeczce leżały dwa złote, staromodne kolczyki. Pośrodku każdego z nich tkwił rubinowy kamień, wkoło którego wiły się delikatne niteczki ze szlachetnego metalu, układając się w płatki przedziwnego kwiatu. Byłyśmy zachwycone oryginalnymi klejnocikami, jednak mama zdawała się nie zauważać prezentu.

- Mamuś - nieśmiało zagadnęła ją Marta - popatrz, jakie śliczne...

Usta mamy wygięły się w drwiący łuk.

- Prawdę mówiąc, już raz dostałam ten prezent, ale i wtedy wynikła z tego okropna awantura i to ja byłam wszystkiemu winna.

Jednak mama w końcu przełamała się i zabrała kolczyki do swojego pokoju. Ubrała je następnego dnia i pochwaliła nimi przed wujaszkiem Sławkiem przy obiedzie. Nie miał zadowolonej miny.

- Nie wiem, jakieś takie... Staroświeckie mi się wydają i chyba nie pasują do ciebie.

- Nie? - zmartwiła się mama - kiedyś byłam nimi zachwycona. Skoro jednak tobie się nie podobają...

Zdjęła je natychmiast.

- Milena - zwróciła się do mnie - zanieś je do mojego pokoju i schowaj do pudełeczka. Leży na komodzie.

Posłusznie spełniłam polecenie. W pokoju mamy pachniało perfumami i tajemniczością. Zawsze gdy tam wchodziłam z lubością wciągałam ten zapach.

Pudełeczko leżało otwarte, a w oczy rzucała się czerwień aksamitnej poduszeczki. Pogłaskałam ją delikatnie, była przyjemna w dotyku. Pogładziłam raz jeszcze, mocniej i pod palcami wyczułam dziwną nierówność. Odchyliłam materiał. Na spodzie kartonika leżała złożona karteczka. Wyjęłam ją.

- Milena?! Co tak długo?! - usłyszałam wołanie mamy.

Szybko schowałam kawałek papieru do kieszeni, ułożyłam materiał, położyłam kolczyki i zamknęłam pudełko. Wróciłam grzecznie do stołu.

Dzisiaj wstydzę się swojej wścibskości i braku poszanowania dla cudzych tajemnic, jednak wtedy wydawało mi się to nieistotne, a najważniejszą sprawą było odszukać odpowiedzi na tajemnice związane z tatą i jego rodziną.

 

Odczytałyśmy kartkę razem z Martą. Mam ten liścik do dziś i stanowi dla mnie skarb. Gdyby mój dom paliłby się, a ja miałabym czas by uratować coś ze swoich rzeczy, niewątpliwie ocaliłabym właśnie ten świstek papieru, zapisany drobnym, wyraźnym pismem taty. Czytałam go przez lata wielokrotnie, początkowo nie rozumiejąc zbyt wiele, w miarę upływu lat coraz lepiej poznając intencję ojca.

 

Droga Basiu,

Wiem, że nie mam prawa Cię tak nazywać, ale ten raz jeszcze, pozwolę sobie na to. Ciężko mi pisać i nawet nie wiem czy odczytasz ten list, jednak winien jestem wyjaśnienia i przeprosiny.

Przepraszam Cię za wszystkie kłótnie, sceny, wyzwiska, jakich nie żałowałem Tobie, a przede wszystkim przepraszam Cię za śmierć Twojego męża.

Dzisiaj nie dziwię się, że zostawiłaś mnie dla Marka. Wtedy też próbowałem pogodzić się z tym, próbowałem o was zapomnieć, ale nie umiałem. I tak na zmianę - to byłem obojętny wobec faktu, że żyjecie razem, to gotowałem się z wściekłości. Nastawiałem rodziców przeciwko wam, opowiadałem o tobie niestworzone historie, prześladowałem brata wyrzutami. A wszystko to nie dało rady wymazać faktu, że byłaś mi bliska, jak nikt inny na świecie. Chciałem być z Tobą, pragnąłem jak nikogo innego, gotów byłem iść przeciwko całemu światu dla Ciebie. A jedyne co zrobiłem to zabiłem brata. Tak, czuję się winny śmierci Marka. Choć jej nie chciałem, to jednak przyznaję się, że pragnąłem aby zniknął, przepadł na zawsze. Tamtego, tragicznego dnia przyjechałem do niego, gdy pracował w lesie. Pokłóciliśmy się o ciebie i o dziewczynki. Wykrzyczałem mu w twarz, że zabrał mi rodzinę, ukradł Ciebie i przywłaszczył dzieci. Szarpaliśmy się... Kiedyś, jako dzieci, często toczyliśmy walki, bardziej lub mnie pozorowane, jednak ta była bitwą o wszystko. I obaj ją przegraliśmy. Pchnąłem go prosto pod upadający konar. Czy widziałem gałąź? I tak i nie. Ludzie krzyczeli: "wynocha stąd! idźcie obić sobie mordy gdzieś indziej", ale ja miałem czerwoną mgłę wściekłości przed oczami, a w uszach szum wrzącej krwi. Nie liczyło się dla mnie nic, poza chęcią odpłacenia. Ile trwała nasza bójka? Dziesięć minut? Pięć? Minutę? Nie wiem. Pchnąłem go mocno i dopiero wtedy zobaczyłem niebezpieczeństwo. Nie zdążyłem... Co zrobiłbym gdybym zdążył? Nie uwierzysz, ale zakryłbym go własnym ciałem. Za nieumyślne spowodowanie śmierci dostałem osiem lat więzienia. Osiem lat za śmierć mojego drugiego ja, a dokładnie dwa tysiące osiemset dziewięćdziesiąt cztery dni. Mogłem ubiegać się o wcześniejsze wyjście, ale za nic nie chciałem.

Odpokutowałem Basiu, odpokutowałem w obliczu ludzi i wymiaru sprawiedliwości, jednak przed Bogiem, sobą i Tobą, nigdy nie pozbędę się winy. Zabrałem moim dzieciom ojca, bo wiem, że Marek byłby lepszym ojcem ode mnie. Kochał je i uważał, że są jego. Ja jednak wiem, że bliźniaczki są moimi córeczkami. Wykrzyczałaś mi kiedyś, że odbierzesz mi wszystko, co mi dałaś i zrobiłaś to. Zabrałaś siebie, miłość, dzieci i podarowałaś je mojemu bratu. Jak miałem nie oszaleć?

W więzieniu postanowiłem, że postaram się odbudować, to co jeszcze jest możliwe. Jednak kolejny raz zachowałem się jak głupek. Co ja sobie wyobrażałem, że żyjecie w oczekiwaniu na mój powrót, że przywitasz mnie z otwartymi ramionami, że dziewczynki krzykną na mój widok: "tatuś"?

Jeszcze za kratkami złożyłem pozew o ustalenie ojcostwa, a pierwsze kroki na wolności skierowałem do Twojego domu. Obserwowałem was, chodziłem pod oknami, zaglądałem w zakamarki, przyglądałem się z daleka Tobie i dziewczynkom. I mądrzałem. Już wiem, że kogoś masz. Wiem też jak rozsądne i wrażliwe są bliźniaczki. I jak wszystkie potrzebujecie wsparcia. Poprosiłem rodziców o pomoc, bo sam nie chciałem burzyć waszego spokoju wizytą. Nie martw się Basiu, nie zamierzam wchodzić z buciorami w Twoje życie. Masz prawo do ułożenia go na swoją modłę, a jedyne o co Cię proszę, to możliwość spotykania się z Martą i Mileną.

Nie odmawiaj proszę, choćby przez wzgląd na pamięć Marka.

 

 

- Milena, rozumiesz coś z tego? - wyszeptała Marta.

- Tak. Mamy tatę. Prawdziwego i żywego… i tamtego ze wspomnień.

 

 

Z latami zbierałam od bliskich opowieść po opowieści i elementy przedziwnych puzzli układały się w mojej głowie w tragiczny obraz miłości trojga ludzi. Gdzieniegdzie brakowało kawałka, ale z czasem odnajdywał się i wpasowywał w puste miejsce układanki.

Basia, dziewczyna ze wsi oczarowana została niespodziewaną adoracją dwóch braci z miasta. Chłopcy pochodzili z tak zwanego dobrego domu, byli wykształceni, obyci ze światem, pełni pasji i pomysłów. Umieli pięknie się wysławiać i potrafili w umiejętny sposób okazywać dziewczynie swoją admirację. W jej oczach jawili się jako książęta z najwspanialszej bajki. W trójkę spędzali każdy dzień tamtego lata. Mama nie umiała zdecydować, który z nich jest jej bliższy i którego wybrać, więc obu dawała nadzieję. Maćkowi, jako śmielszemu udało się wreszcie zagarnąć ją dla siebie, jednak ich miłość była burzliwa i pełna napięć młodzieńczej niedojrzałości. Oboje byli impulsywni, gwałtowni i zaborczy. Marek cierpliwie stał z boku, wierząc, że Basia zrozumie, wcześniej czy później, iż to on jest bratem, przeznaczonym dla niej. W końcu kłótnie i awantury sprawiły, że mama zwróciła się w stronę spokojniejszego bliźniaka. Prawdopodobnie była już w ciąży. Do dziś nie mam pojęcia i myślę, że nawet ona sama tego nie wie, który z nich jest naszym ojcem. W papierach widnieje Marek, jednak wiele wskazuje na to, że to Maciek. Śmieszne trochę, ale nie przeszkadzało to mi i Marcie i uznałyśmy, iż jesteśmy wyjątkowym przypadkiem dzieci trojga rodziców.

Marek rzucił studia dla Basi, rozstał się z rodzicami, którzy nie akceptowali wyboru syna i przyjechał do wsi dziewczyny. Jej rodzice jednak odwrócili od córki, która przyniosła im wstyd panieńską ciążą i odmówili pomocy. Byłyśmy bękartami, a nasza mama wywłoką co zadała się z dwoma naraz. Przygarnęła nas babcia Basi. Nie pamiętam jej, byłyśmy z Martą jeszcze małe, gdy umarła. Zostawiła nam w spadku najwspanialszy dar - nasz dom rodzinny i miejsce na ziemi. Tata imał się różnych prac, jednak perspektywy na wsi były marne, a on sam stworzony do całkiem innego rodzaju zajęć, niż te które mu oferowano. Od dziadka wiem, że jedyną osobą, która w tamtym czasie wspierała go finansowo był brat. Niekiedy odwiedzał moich rodziców, jednak na ogół kończyło się to sprzeczkami i awanturami. Nieliczne dobre chwile zostały uwiecznione na dwóch zdjęciach znalezionych w szafie mamy.

Marek poprosił o rękę Basi, gdy miałyśmy już ponad rok i jako prezent zaręczynowy ofiarował jej owe nieszczęsne, rubinowe kolczyki. Należały one do jego babci i zostawiła mu je w spadku, po to, by przekazał je swojej żonie. Matka chłopaka, gdy dowiedziała o podarunku wpadła w furię i wysłała drugiego syna z misją odzyskania skarbów rodzinnych. Miałam wtedy niecałe dwa lata. Maciej przyjechał pod nieobecność Marka. Basia grzecznie przyjęła szwagra i byłego kochanka. Zaparzyła dla niego herbatę i ugościła ciastem domowej roboty. Jednak, gdy dowiedziała się z czym przybywa wpadła w furię i niewiele myśląc chwyciła leżący na stole, pierwszy lepszy z brzegu przedmiot, by nim w niego cisnąć. Przy okazji jednak ściągnęła serwetę, a wraz z nią szklankę z gorącą herbatą dla gościa. Ja siedziałam na podłodze przy stole bawiąc się grzecznie zabawkami.

W szpitalu powiedzieli, że szczęście w nieszczęściu, iż herbata była nieposłodzona, bo wtedy goiłoby się dużo gorzej, a poparzenia byłby dotkliwsze. Marek wpadł we wściekłość, o wypadek obwinił brata i zapowiedział, że nie chce go nigdy więcej widzieć na oczy. Maciek wyniósł się z ich życia na pół roku. Nikt nie wie gdzie wtedy był, on sam, gdy go pytałam, milczy. Wrócił jednak, by rozmówić się z bratem, a zarazem rywalem. Zastał go pracującego przy wyrębie lasu. Ich rozmowa przerodziła się w bójkę. Maciek pchnął brata prosto pod upadający, odpiłowany konar drzewa. Sąd uznał to za wypadek, do którego winowajca przyczynił się nieumyślnie. Poszedł do więzienia na osiem lat. Wiele spraw tam przemyślał i przeanalizował, doszedł do wniosku, że winien jest opiekę nad nami, bez względu czyimi dziećmi jesteśmy. Wniósł pozew o ustalenie ojcostwa, mając pewność, że badania to potwierdzą. Wtedy zresztą nie stosowano jeszcze testów DNA, jedynie badanie krwi. Maciej chciał nie tylko łożyć na nasze utrzymanie, ale też uczestniczyć w naszym życiu. Pierwszy raz spotkał się z nami, tamtego roku, w Boże Narodzenie. Wizyta poprzedzona była długimi pertraktacjami mamy z dziadkami. Tatuś przez wszystkie lata jakie z nami był, nie narzucał się ze swoją obecnością, jednak widać było, jak bardzo pragnie nie tylko kontaktu z nami, ale i uczestniczenia w rodzinnym życiu. Nie do końca mu się to udało, bo wiele obowiązków wychowawczych przejął wujaszek Sławek. Zabrał nas ze wsi i zamieszkaliśmy w jego mieszkaniu w miasteczku Rogoże. Muszę przyznać, że był dobrym ojczymem, ale na zawsze pozostał dla mnie i Marty "wujaszkiem", dopiero gdy dorosłyśmy nazywałyśmy go po prostu Sławek. Mama wyszła za niego za mąż i o dziwo stanowili dobraną i szczęśliwą parę. Rok temu Sławek zmarł na udar mózgu.

Tato mieszka samotnie i nie założył drugiej rodziny. Po tragicznej śmierci Marty załamał się i praktycznie straciłam z nim kontakt, bo zamknął się w sobie, a nasze relacje uległy całkowitemu rozluźnieniu.

Dziadkowie wywiązali się z zobowiązań. Dzięki ich staraniom moja blizna, choć wciąż jest widoczna, nie stanowi już dla mnie utrudnienia w kontaktach z ludźmi. Dziadkowie wyszukali specjalistów, jeździli ze mną na operacje i zabiegi oraz pilnowali, abym stosowała się do zaleceń medycznych. Spotykali się z nami często i zapraszali do siebie na święta i wakacje. Dziwne bywały te spotkania. Tato, który wtedy mieszkał z rodzicami starał się być jak najbardziej poprawny wobec mamy i Sławka i ciepły dla mnie i Marty. Jednak nie sposób nie było zauważyć jak bardzo jest przy takich okazjach spięty i nieufny. Mama afiszowała się odrobinę za mocno swoją miłością do wujaszka i trwała w nieustannym konflikcie z babcią, jednak ze względu na nas, zachowywały pozory serdeczności. Śmieszne, ale babcia bardzo polubiła Sławka i czasami więcej uwagi poświęcała jemu, niż reszcie rodziny. Jako dorosła osoba zrozumiałam, że ona z nim flirtowała. Nie wiem czy na przekór mamie, czy też faktycznie sprawiał, że znów czuła się młodą kobietą. Za to dziadek był "nasz". Ze wszystkich dorosłych osób z mojego dzieciństwa dziadek był tym, który włożył najwięcej starania w zrozumienie pokrętnej duszy skrzywdzonego dziecka, jakim bez wątpienia byłam. Tylko jemu zwierzyłam się z tego, że to ja ukradłam list taty i że tamtego lata na potęgę podsłuchiwałam, węszyłam, kłamałam i podburzałam Martę. Z historii z listem wyszedł niezły ambaras. Wszyscy, prócz mnie i Marty zachodzili w głowę, co też się z nim stało. Mama twierdziła, że tata wcale go nie schował do pudełka, tatuś podejrzewał wujaszka Sławka o kradzież, a ten, choć próbował trzymać się od tego wszystkiego z daleka, po cichu przyznawał rację Basi. Babcia nie ukrywała, że powątpiewa w prawdomówność mamy i sądzi, że jak zwykle "udaje ona Greka", a list po przeczytaniu zniszczyła. Grałyśmy z Martą niewiniątka, co to kompletnie nie rozumieją całej tej sytuacji, a po cichu śmiałyśmy się z naiwności dorosłych.

Marta... Najcudowniejsza osoba na świecie. Nigdy już nikogo tak nie pokocham i z nikim nie będę tak blisko jak z nią. Moja jedyna siostra i moje lepsze ja. Wrażliwa, delikatna, pełna ciepła i pogody. Śmiała się tak zaraźliwym śmiechem, że nikt nie mógł pozostać wobec niego obojętnym i też zaczynał chichotać. Była prawdziwie piękna, nie tylko urodą zewnętrzną. Ujmowała ludzi, tym że jak nikt potrafiła słuchać. Gdy podrosła zawsze gdzieś pędziła i miała mnóstwo spraw na głowie. Zdecydowała się na studia na psychologii. Zginęła pod kołami autobusu w zimny, listopadowy dzień, gdy biegła spóźniona z zajęć na uczelni. W chwili jej śmierci poczułam tak rozdzierający ból, że upadłam na ziemię z okropnym krzykiem, mimo iż byłam daleko od miejsca wypadku. Wiem, że opowieści o współodczuwaniu bliźniaków brane są często za przesadzone - mam to gdzieś. Wiedziałam i czułam, że moja najukochańsza siostra właśnie umiera. W tamtej chwili chciałam odejść wraz z nią. Nasze dusze miały jakąś część wspólną i tę część Marta zabrała do grobu. Lata zajęło mi otrząśnięcie się i długo i powoli uczyłam się i dojrzewałam, aby zrozumieć, że moja siostra pragnęłaby, bym żyła za nas obie - najlepiej jak umiem, korzystając z tego co niesie każdy dzień i noc.

Skończyłam studia, zostałam nauczycielką plastyki i wprowadziłam się do opuszczonego domu po babci. Każdy kąt tutaj przypomina mi dzieciństwo, tamto niezwykłe lato i najdroższą siostrę. Wiem, że dzięki niej czuję się silna w dwójnasób. Ze wspomnień czerpię słodko-gorzką radość, ale nie żyje tylko nimi - praca z dziećmi daje mi dużo satysfakcji. Jestem panią z brzydką twarzą, która uczy piękna otaczającego nas świata.

W tym roku zdecydowałam się wyremontować dom, bo postanowiłam, że będę się starała o możliwość adopcji dziecka. Podczas gruntownych porządków odnalazłam kilka skarbów z dzieciństwa: pudełko po farbkach od wujaszka Sławka, lalkę od dziadka, która zawieruszyła się podczas przeprowadzki i mój rysunek, który narysowałam wiele lat temu, w jedno letnie popołudnie. Jest na nim mama, wujaszek Sławek i Marta. Długo wpatrywałam się w obrazek zanim dorysowałam siebie - dorosłą, piękną, pogodną kobietę, jaką niewątpliwie jestem i jaką jest moja siostra, żyjąca cząstką siebie we mnie.