Wujek Stach z zaciekawieniem, ale i niedowierzaniem wysłuchał historii
opowiedzianej przez Olgę i Roberta. Przyjechał w odwiedziny zaraz na
drugi dzień po telefonie od nich. Gospodarze oprowadzali go po domu i
raz jeszcze zrelacjonowali ostatnie wydarzenia. Sędzia obszedł dostojnym
krokiem wszystkie pomieszczenia na parterze, jedne udogodnienia i
modernizacje pochwalił, inne zganił, jako rozrzutność i nazbyt światowe
nowinki. Zachowując godność i powagę zajrzał do spiżarni, piwnicy,
komórki, kotłowni i tylko do obejrzenia pokoi na piętrze i samego
strychu, nie dał się namówić.
- Za wysokie progi na moje stare nogi.
- Masz rację wujku - przytaknęła Olga. - Lepiej chodźmy napić się herbaty, mam jaśminową.
- Pamiętałaś Olusiu, że to moja ulubiona?
-
Oczywiście. Zapach jaśminu nieodmiennie kojarzy mi się z tobą i ciocią
Heleną, z celebrowaniem zaparzania, podawania i picia herbaty. Wy
nauczyliście mnie cenić sobie tę prostą przyjemność.
Twarz wuja
zajaśniała radością. Olga była córką jego siostry ciotecznej i właściwie
najbliższą krewną. On sam, jako jedynak i bezdzietny wdowiec, nie mógł
uskarżać się na zbyt liczną rodzinę i z każdym upływającym rokiem, coraz
bardziej cenił kontakty z tymi bliskimi, którzy mu pozostali.
W
salonie wszystko było już przygotowane na powitanie gościa. Olga
poprosiła starsze dzieci o opiekę nad małym Patrykiem i zostali sami w
trójkę z Robertem. Sędzia usiadł w fotelu, wyjął z teczki, obity w skórę
notatnik, długopis, upił ze stojącej przed nim filiżanki napar
herbaciany i odchrząknął.
- No to opowiadajcie moim mili.
- W
sumie wszystko ci już powiedzieliśmy wujku - odpowiedział Robert -
wszystko co najważniejsze, a jeśli coś nam umknęło, to pewnie dopowiemy w
trakcie twojego śledztwa.
- Taaak, wynotowałem sobie pewne nieścisłości i jeśli pozwolicie...
- Niech wuj pyta.
- Po pierwsze, co z kamieniem?
- Nic. Leży wciąż.
- Gdzie dokładnie?
- W ogrodzie - odpowiedzieli razem gospodarze.
- Ty mów - ustąpiła Robertowi Olga.
-
Kamień wciąż jest w ogrodzie. Po tamtym nieszczęśliwym wypadku
podjęliśmy decyzję, że dopóki nie wyjaśnimy tajemnicy domu, nic nie
będziemy tu zmieniać.
- Ale jak szybko tego nie wyjaśnimy, to wyprowadzamy się natychmiast - weszła mu w słowo żona.
- Tak... - wujek Stach zapisał sobie coś w notatniku.
- Druga rzecz- czy mógłbyś Robercie, dostarczyć mi listę osób, które mają znaczenie w tej historii?
-
Tak, mam nawet taką przygotowaną. Zapisałem wszystko co ustaliłem;
imiona, nazwiska, daty. Gdzieś to położyłem... Czekaj, chyba w sypialni.
Wyszedł. Olga z wujem zostali sami.
- Oluś, a co ty o tym sądzisz?
-
Boję się. Bardzo się boję wujku, o dzieci, o Roberta, siebie... Mam
sny... zagadkowe, straszliwe... Boję się spać i boję się nie spać, bo
wtedy leżę i nasłuchuję i wydaje mi się, że go słyszę.
- Kogo?
- Tamtego.
-
No właśnie, to następny punkt, kim jest Tamten, bo z waszych opowiadań
trudno się rozeznać? Czy to ojciec tego chłopca, Kostka?
- Nie wiem
wujku. Czasem myślę, że tak, a czasem wydaje mi się, że to były
właściciel, a czasem, że to całkiem inny, nieziemski byt - jakiś duch,
demon... Co ty też sobie myślisz słuchając takich wynurzeń - głos jej
się załamał - pewnie, że całkiem ogłupiałam? Wujku! Ja wiem, jak to
brzmi... ale... - rozpłakała się.
Wujek spokojnie odłożył notatnik, wstał z lekkim stęknięciem z fotela, podszedł do niej i położył rękę na ramieniu.
-
Wierzę ci dziecko, wierzę we wszystko co mi powiedzieliście. Wbrew temu
co się utarło, moja praca nauczyła mnie wyczulenia na rzeczy niedające
się wytłumaczyć żadnym paragrafem czy przepisem. Wiele razy spotkałem
się ze sprawami przeczącymi zdrowemu rozsądkowi i wysłuchałem wielu
wynurzeń, które ocierały się o sprawy, na które rozum nie dawał
odpowiedzi.
Do pokoju wszedł Robert z kartką w ręce.
- Przepraszam, że tak długo, nie mogłem znaleźć...
Olga wytarła łzy, wstała, poprawiła sukienkę i spokojnym już głosem zaproponowała
- Napijecie się jeszcze herbaty? Może zaparzę świeżej?
Sędzia wziął od Roberta listę.
-
Nie Oluś, dziękuję. Czekaj, kogo my tu mamy? Konstanty Breitz, syn i
ojciec, Janina Breitz, Abraham Lipski... A jak nazywa się ten kolega
Tymka?
- Niestety wciąż nie znamy jego nazwiska - przyznał z zawstydzeniem Robert.
Wujek postawił jakiś znaczek w swoim notatniku.
- Dobrze... jest jeszcze jedna osoba, której ślad warto zbadać.
- Kto taki?
- Owa panna, co to ją Konstanty syn uwiódł, a która odeszła brzemienna...
- Fakt! - wykrzyknął Robert - Cholera, muszę odszukać tego faceta ze szpitala...
Tymoteusz skończył pisanie listu do Kostka. Zredagowali go razem z Julką.
Cześć. Przepraszam za ostatnie moje zachowanie. Bardzo chcę z tobą porozmawiać. Czekaj na ławce przed szkołą o osiemnastej.
- A jak nie przeczyta tego do jutra i nie przyjdzie?
- To przyjdzie pojutrze albo popojutrze... Będziemy tam zachodzić o osiemnastej każdego dnia, do skutku, aż się z nim spotkamy.
- Nie chcę z nim rozmawiać Ju, mówiłem ci.
- Oj, no wiem. Spoko, obiecałam ci przecież, ja z nim pogadam.
Wzięła
kopertę z wiadomością i wyszła do ogrodu. Bała się tajemniczego miejsca
przy kamieniu, ale skoro to tam miała zostawić przesyłkę dla Kostka
musi przełamać obawy. Zbliżała się do fatalnego błotka z duszą na
ramieniu.
Ciekawe jak ten cwaniaczek Kostek dostaje się do naszego ogrodu niezauważony? Naszego? Czy to faktycznie nasz ogród i nasz dom?
Wsunęła tak kopertę pod kamień, aby pozostała widoczna i biegiem wróciła do domu.
Wujek Stach zatelefonował dwa dni później, odebrała Olga.
-
Oluś? Słuchaj, mam coś, wpadnę do was wieczorem. Praktycznie przez
ostatnie dwie doby nie spałem i nie jadłem... Nie, nie rób obiadu dla
mnie, nie jestem głodny, raczej naszykuj dzbanek jaśminowej, żeby nie
zaschło mi w gardle...
Rozsiedli się w salonie, wujek w fotelu,
Olga z Patrykiem na kolanach na kanapie, a Robert nigdzie nie usiadł,
tylko podrażniony chodził po pokoju.
- Usiądź - poprosił do wuj - nie ma co wprowadzać nerwowej atmosfery.
Robert posłuchał go, choć widać było, że robi to niechętnie.
-
Moi drodzy, naprowadziliście mnie na trop arcyciekawej historii sprzed
lat. Poszperałam tu i tam, popytałem tego i tamtego... odświeżyłem pewne
znajomości i upomniałem się, choć to nieeleganckie, o pewne
zobowiązania... Nieważne, ważne że mamy wyniki. Otóż... pierwsza
rewelacja: wyjaśniło się kim było małżeństwo Breitz? Właściwie to nie do
końca oczywiste, ale sporo rzeczy się o nich dowiedziałem. Zjawili się w
naszym mieście tuż przed wojną i wszystko wskazuje na to, że byli
uciekinierami i zmienili nazwisko, zacierając ślady poprzedniego życia.
Jednak nie wszystko da się dokładnie powycierać. Pan Breitz, znany
wcześniej jako Robert Klich poszukiwany był listem gończym i oskarżany o
poważne malwersacje finansowe, a z jego żony, też zdaje się było w
młodości, niezłe ziółko... Nie wiem dokładnie, w jaki sposób trafili do
naszego miasta, ale już niedługo po przyjeździe zaczęli pokazywać się w
towarzystwie Abrahama Lipskiego. I tu druga rewelacja, sam pan Lipski -
milioner, ekscentryk, dziwak, samotnik parający się czymś w rodzaju
ezoterycznej kabały. Dotarłem do akt sprawy przeciw niemu i... wiele
było tam o kabale, jak też o bardziej mrocznych praktykach
okultystycznych.
- Co to właściwie jest kabała? - zapytała Olga.
-
Hmm... jakby to przystępnie... Postaram się ci nakreślić z grubsza, ale
niezwykle trudno, tak w kilku zdaniach. Otóż, według kabalistów
człowiek i Bóg stoją na dwóch brzegach przepaści, z jednej strony nasz
materialny kosmos, z drugiej En-Sof, niepojęty i niewyłowiony Bóg, a
pomiędzy nimi znajduje się dziesięć pośrednich światów, zwanych sefirot.
Nad przepaścią oddzielającą człowieka od Boga pojawić się mogą duchowe
mosty i właśnie poprzez owe sefirot, które można określić też jako
swoiste "kanały mediacyjne" między En Sof a naszym uniwersum, objawia
się sam Bóg. Wstępnym zadaniem kabały jest poznanie relacji między
sefirot, En Sof a naszym światem. Wstępnym, bo przygotowuje ono drogę
dla swoistych praktyk o magicznym charakterze. Kabalista może bowiem
wpływać na sefirot, aby pobudzać, ułatwiać i wywoływać
przejścia-mediacje pomiędzy poszczególnymi światami... Zaschło mi w
gardle...
Robert zerwał się i nalał wujowi herbaty. Olga siedziała zasłuchana, mały Patryk usnął w jej ramionach.
-
Tak... - wujek podjął wątek - na czym to ja... A tak, kabała. Otóż moi
drodzy, prawdziwa kabała nie ma wiele wspólnego z praktykami
magicznymi, jednak wielu jej wyznawców zbacza z prostej ścieżki i
schodzi na manowce i zaczyna parać się tak zwaną czarną magią. To zdaje
się przydarzyło panu Lipskiemu. W latach trzydziestych było o nim
głośno, musiał wycofać się z kilku większych geszeftów, musiał uciszyć
kilku wścibskich dziennikarzy...
- Zabił ich - przeraziła się Olga.
-
Nie, skąd? No, przynajmniej nic takiego nie wyszło na światło dzienne,
choć istnieje pewna niewyjaśniona do końca sprawa reportera jednego z
poczytnych wówczas dzienników... ale to rzecz nie na dzisiejszy wieczór.
Abraham Lipski zapłacił komu trzeba i kupił milczenie, ale wiadomo, nie
ma takich pieniędzy, aby móc zatkać buzie wszystkim wkoło. Dotarłem do
akt sprawy, w której jedna kobieta oskarżyła Lipskiego, iż oficjalnie
zatrudnił jej syna jako swojego szofera, a faktycznie zwerbował go do
sekty i zamordował, składając w ofierze.
- O Boże! To straszne! Coraz bardziej mam ochotę natychmiast stąd uciec!
- Ciii - uciszył żonę Robert - uspokój się, nie krzycz i podaj mi Patryka, śpi, zaniosę go do łóżeczka.
Gdy wrócił do salonu, wujek podjął opowieść, zwracając się do siostrzenicy.
-
Nie wiadomo Oluś, czy zabił swojego szofera, nie udowodniono tego.
Sprawa tamtego młodzieńca nie została właściwie wyjaśniona. Nie
znaleziono ciała, ani niczego co świadczyłoby o jego zamordowaniu, mógł
też chłopak uciec do "lepszego życia" w większym mieście. I tu na arenę
wkraczają Breitzowie. Konstanty i jego żona dają alibi Lipskiemu,
wspierając go i dając świadectwo o jego niewinności. Robert zwrócił
uwagę na wpis w księdze wieczystej o ustanowieniu dożywocia na rzecz
Lipskiego i zapewne też widział wzmiankę o akcie darowizny, jaki ten
ustanowił na rzecz małżeństwa Breitz. Przekazał w ich ręce sporą część
swojego majątku, między innymi ten dom i ogród, jak też też szereg
innych nieruchomości. W czasie wojny utracili sporo z nich, jednak jak
widać nie wszystko, bo korzystali z majątku Lipskiego do końca swojego
życia i żadne z nich nie pracowało, a żyli na wysokiej stopie. Sam
Lipski po przepisaniu na nich swojego majątku, praktycznie nigdzie się
nie pokazywał i przebywał tylko w domu, w którym wy teraz mieszkacie.
Zdaje się, że coraz mocniej zanurzał się w ezoterykę i zajmował swoimi
mrocznymi praktykami, aż nagle...i teraz uważajcie... nagle zaginął.
- Co? Jak to zaginął? Gdzie zaginął? W tym domu? - Tym razem to Robert uniósł głos.
-
No to kolejna zagadkowa sprawa. Breitzowie zgłosili zniknięcie
Lipskiego w czterdziestym roku, ale wtedy trwała już wojna i mało kto
przejmował się losem obywatela pochodzenia żydowskiego.
- Ale jak mógł zniknąć? Co niby, wyszedł sobie z domu i nie wrócił? Ile on wtedy miał lat, co?
Sędzia wyjął swój notes w skórzanej oprawie, przekartkował i znalazłszy odpowiedni wpis odpowiedział:
-
Miał sześćdziesiąt siedem lat w momencie zniknięcia, według tego co mam
zanotowane. A jak do tego doszło, opisali Breizowie w zgłoszeniu na
policji i według nich, wszedł wieczorem dwudziestego czerwca tysiąc
dziewięćset czterdziestego do swojego pokoju, a rano już go w im nie
było.
- Jasna cholera! - przeklął Robert.
Olga skrzywiła się, ale nie skomentowała tego.
- Nie szukali go, nie czekali aż się znajdzie? - dopytywał się Robert.
-
Szukali, dawali ogłoszenia... no, ale była wojna... Widzisz, uznanie za
zmarłego to delikatna materia prawna. Generalnie w naszym prawodawstwie
ustalony jest okres dziesięciu lat od momentu zaginięcia, jednak przy
pewnych przesłankach można skrócić go do lat pięciu. Jedną z takich
przesłanek jest ukończenie siedemdziesięciu lat przez zaginionego w
chwili uznania go za zmarłego. No i niebagatelny wpływ miała tu sama
wojna... W każdym razie zaraz po jej zakończeniu, Breitzowie
przeprowadzili postępowanie o stwierdzenie zgonu Lipskiego, wykreślili z
księgi wieczystej prawo dożywocia ustanowione na jego rzecz i
przedstawili testament, w którym czynił ich jedynymi spadkobiercami
reszty majątku.
- Jak amen w pacierzu zamordowali go.
- No tego,
mój drogi, nie możemy być pewni, nie mając dowodów. W każdym razie
Abraham Lipski został uznany za zmarłego, a Breitzowie...
- Czy Lipski mieszkał w pokoju na piętrze? - przerwała mu Olga.
-
Nie wiem Oluś... We wpisie w księdze określona została tylko dożywotnia
używalność pokoju z prawem korzystania z innych pomieszczeń, a jaki to
dokładnie pokój...
- To pokój Tymka... Jestem tego pewna... Widać z niego ogród i kamienie i... O Boże... Tymek!
Zerwała się i wybiegła.
Panowie spojrzeli po sobie i Robert ciężko westchnął.
- Źle to znosi.
- Nie ma się co dziwić... Pójdę lepiej już, a ty idź ją uspokój...
- Ale to chyba nie wszystko, co wuju?
-
Właściwie wszystko, co do tego momentu odkryłem, ale faktycznie sporo
jeszcze do wyjaśnienia. Wciąż nie wiemy kim tak naprawdę jest Tamten? A
ty co tam dowiedziałeś się w sprawie tej ciężarnej panny, co to uciekła
Konstantemu synowi?
- Właściwie nic... Facet, który mógłby mi pomóc,
został już wypisany ze szpitala, musiałbym pojechać do niego do domu, a
tak trochę mi głupio go nachodzić.
- Głupio? Eee, nie... Odwiedź go, grzecznie zapytaj o zdrowie, a przy okazji dowiedz się nazwiska. To ważny trop.
- Masz rację, jutro się tym zajmę. Dzięki wujku. Nie wiem jak będziemy mogli...
-
Daj spokój, przecież takie grzebanie w historii to dla mnie czyta
przyjemność. No nic... dobranoc, ucałuj ode mnie Olgę i dzieciaki.
Zadzwonię, gdy odkryję coś nowego...
- Dobranoc.
Odprowadził sędziego do drzwi. Gdy wracał zobaczył w korytarzu siedzącą na schodach Julkę.
- Co tam? - zapytał.
Wstała, podeszła do niego i przytuliła się.
- Przyznaj się, podsłuchiwałaś?
- Tak tato... wszystko słyszałam.
- Julka...
- Tatusiu... To wszystko takie straszne... a ja wiem coś jeszcze.
- Co? Co takiego? I skąd?
- Bo ja wczoraj spotkałam się z Kostkiem, kolegą Tymka.