Grimbald Wspaniały był zwyczajnym krasnoludem o imieniu Grimbald, do
dnia gdy sam sobie nadał przydomek "wspaniały". I wtedy nagle okazało
się, że świat jest prostszy i bogatszy zarazem, słońce świeci jaśniej,
rosa nabłyszcza listki intensywniej, zęby sąsiadki Paupelli są bielsze i
zdrowsze, krowy dają więcej mleka, zaś Grimbaldowa przystępniejsza i
jakby odrobinę mniej szpetna się zdaje. Choć to ostatnie wątpliwe wielce
i nie poparte żadnymi dowodami.
Przysiadł Grimbald tego dnia na
zydelku w chałupie, skupiając się na tym, by okazać się asertywnym i
dobrotliwym zarazem. Takie bowiem były ostatnie wytyczne Wielkiej Rady
Ośmiu. A jak wiadomo, co ta ósemka wyimaginuje na posiedzeniach,
okraszonych trunkami przednimi i żarełkiem tak dobrym, iż nie
powstydziłby się sam Modest Amaro, trza rychło i bez ociągania w życie
wdrażać i jeszcze przed sąsiadami udawać, że fajne to i niekiepskie.
Dobrotliwym,
można jeszcze zrozumieć - pomyślał krasnolud - choć te kutafony w
ósemkę trącane, dobrotliwości nie poznaliby nawet, gdyby goluśka stanęła
przed całą Wielka Radą i odtańczyła taniec z gwiazdami... ale
asertywnym? Ki diabeł nadał coś takiego, jak to ugryźć i jak z tym żyć? Jak
żyć panie premierze?
Przewertował Grimbald (jeszcze bez wspaniałego
przydomku "wspaniały") księgi prastare, odkurzywszy je przedtem
porządnie i opieprzywszy swą babę, iż tego nie czyni.
- A co ja
sawantka jakowaś? A poszedł mi z takimi pomysłami! Nie unoś się,
Grimbaldzie zbyt mocno, bo ciśnienie ci skoczy na tętnicach obwodowych i
oskoma zaleje. Pozbieraj se, kochanieńki, karteczki i fiszki, co z
ksiąg powypadały i d... głowy nie zawracaj damom w porze wczesnego
popołudnia. Mam w planach nocne skubanie gęsi z koleżankami, więc na
obmiatanie zbutwiałych wolumenów brak miejsca w moim grafiku.
To
rzekłszy poszła ogolić nogi, bo choć brzydka była, to dbała o siebie i
wszelakie nowinki kosmetyczne migiem w życie osobiste wprowadzała.
Grimbald
pozostał sam na sam, ze swą długą, zmierzwioną brodą, posępnymi myślami
oraz problemem asertywności. Wsunął koniuszek zarostu do ust, bo
słyszał, że czynność taka, dobrze na skupienie robi, zmełł trzy
wyszukane i jedno pospolite przekleństwa pod nosem, odchrząknął,
przytupnął i... nazwał się Wspaniałym.
I tu trzeba przyznać, że
choć z tym przydomkiem nie do końca w dziesiątkę trafił, zrobił ogromny
krok do przodu w dziedzinie asertywności.
- Precz z manipulacjami
Wielkiej Rady Ośmiu - od razu, jak na zawołanie, zaczęły mu do głowy
przychodzić myśli bezwzględnie wielkie i rewolucyjne, by wprost nie rzec
- genialne.
- Precz z wyzyskiem szarej masy krasnoludów i
ustanowieniem dożywotnio przypisanych ról - w tej koncepcji nie do końca
wiedział, o co chodzi, ale podobała mu się i nawet postanowił ją
zanotować, lecz jak na złość w chałupie brakło piór i inkaustu.
-
Jutro - powiedział sobie - jutro to niezwłocznie uczynię, gdy tylko
Grimbaldowa przyniesie z nocnej imprezki piór tyle, że i cały piórnik
się uzbiera. A inkaust... pożyczy się od sąsiadów.
Przed oczami
stanęła mu sąsiadka Paupella, jej białe zęby, błyszczące oczy i ponętne
(choć nieogolone, bo niewiasta owa konserwatywna i do tradycji
przywiązana była) nogi. Znów przygryzł brodę i przytupnął raz
jeszcze, tym razem mocniej i jakoś tak, bardziej wspaniale .
- Precz
z monogamią! - wykrzyknął rozochocony, tu jednak natychmiast połapał
się, że przegiął na maksa, a konsekwencje nadejdą lada chwila.
- Co
mówiłeś? - Grimbaldowa stanęła w drzwiach. Ubrana była do wyjścia, na
głowę założyła odświętną chustkę, haftowaną w wymierające jednorożce i
dziewice, przyodziała bogato zdobiony serdak, a spódnicę podkasała
wysoko, by idąc przez wieś zadawać szyku dokładnie wydepilowanymi
łydkami.
- A nic serdeńko... takie tam myśli... choć niejeden rzekłby, że wspaniałe, do głowy mi przychodzą.
-
Wspaniałe? Czyli znów dobrałeś się do okowitki, co ją za kredensem
schowałam na czas swawolny, weselny i jakże odległy. Utrapienie z tobą,
spieszę się jednak, by koleżanki nie sprzątnęły mi co tłustszych gąsek
do skubania więc konsekwencji nie poniesiesz ad hoc. Pogadamy, gdy
wrócę, pogadamy...
Odwróciła się z godnością, błyskając wydepilowanymi łydkami i wyszła z podniesioną głową i uśmiechem wyższości na ustach.
-
Czasu jeszcze kupa, zanim wróci... A tymczasem... Jak dobrze być
Wspaniałym - pomyślał Grimbald, gdy tylko zamknęła drzwi - i myśli
wielkie do głowy przychodzą i świat stoi otworem (no może niezupełnie,
ale małym otworkiem na pewno) a i informacja o schowanej okowitce spada,
niczym dar z nieba.
Tak podbudowany krasnolud odszukał za kredensem
gorzałkę, wykrzyknął swoje "precz" jeszcze ze trzy razy (by zapamiętać i
móc unieść się honorem odmawiając korzystania z piór żony), przytupnął,
poprzysiągł gromkim głosem nie przepuścić sąsiadce Paupelli, a nawet...
a nawet przemknęła mu wywrotowa myśl, by zostać Dziewiątym. Tu sięgnął
bram nieba wspaniałości. Wykrzyknął: Vive la liberté! Oszołomiony, dodał
: A la révolution!
Nikt nie zaprotestował, nikt nie podniósł głosu i pijany szczęściem Grimbald wykrzyknął:
Vive le silence, bordel!
Przeczuwałem,
że jestem wspaniały, ale aż tak, żeby umiem po francusku... - wyjąkał
krasnolud biorąc długi łyk okowitki. Łzy stanęły mu w oczach. Sami
powiedzcie - jeden przydomek, a ile zmienił! Żal tylko, że wpadł na to
tak późno i kawał swego życia przeżył cichutko u boku żony.
Łzy popłynęły strugą obfitą i przyschły na policzkach steranego wspaniałością krasnoluda.
Biedny
Grimbald, zasypiając nawet nie przeczuwał, że po nawet najcudowniejszej
nocy przychodzi poranek, gdy połowica staje na progu, kac łupie pod
czaszką, piękna Paupella wciąż niezdobyta, ni w ząb nie umie się po
francusku, a na polecenia by "posprzątać ten chlew" brak wystarczającej
asertywności. Przychodzi bowiem czas, że nawet najwspanialszy przydomek
ni rusz nie pomaga, a wydepilowane łydki świecą po oczach niczym supernova.