- Wiedziałaś, że ta ekstra, super, hiper zdolna Laura bierze korki z matmy?
- Co?
- No, że nasza prymuska musi się douczać?
- Acha.
- Ej laska! Co jest? zachowujesz się jakbyś przyćpała.
- Co? Ja? Nie. Skąd?
- No właśnie! Popatrz na siebie, jesteś całkiem przymulona. Co z tobą?
- Wiki, sorry... Ten dziwny kolega Tymka nie daje mi spokoju.
- Ten małolat? A co takiego niepokojącego w nim widzisz?
- Mówiłam ci, jest taki dziwnie... oślizgły?
- Jaki?
- W sumie nie wiem. Po prostu mnie nosi, gdy go widzę. A nikt mi nie wierzy, że to jakiś...
- No kto? Upiór? Kosmita? Duch? Wampir? Julka, co ty wygadujesz?! Ogarnij się!
- Może i tak - przyznała ze skruchą dziewczyna - może faktycznie przesadzam, ale coś z nim jest nie tak i to mnie męczy.
- No to podejdź do niego i zagadaj.
- O co niby? Mam się zapytać czy jest upiorem albo wampirem?
-
No - Wiki roześmiała się - ja tam nie miałabym nic przeciwko fajnemu
wampirowi, takiemu jak Robert Pattinson. Ej, wrzuć na luz. Jutro sobota.
Mamy wolne, może wybierzemy się gdzieś?
- Nie, sorry, ale nie.
- Jak uważasz - obraziła się - muszę spadać do domu. Nara.
Zeskoczyła z murku przed szkołą, na którym siedziały od dobrego kwadransa, racząc się na spółę puszką coca-coli.
- Narka - odpowiedziała Julka.
Została
sama. Nie miała ochoty na powrót do domu. Obracała w dłoni pojemnik,
wpatrując się w białe litery na czerwonym tle. Nikomu nie opowiedziała o
tym, jak wczoraj pod wieczór poszła do ogrodu, w tajemnicze miejsce.
Usiadła na największym kamieniu i chwyciła leżący obok niego patyk.
Poczuła niepohamowaną chęć, aby zanurzyć go w błotnistej mazi, wsadziła
do połowy i zaczęła zataczać małe kręgi. I nagle spłynęło na nią
niezwykłe odczucie przyjemności. Poczuła mrowienie na ciele,
przestraszyła się i gwałtownie wstając odrzuciła kijek daleko za siebie.
Ogarnął ją niepohamowany strach. W panice pobiegła do domu, wpadła do
swojego pokoju i rzuciwszy się na łóżko, przykryła głowę poduszką.
Leżała tak przez resztę wieczoru.
Teraz, gdy siedziała w świetle
dnia, w bezpiecznym miejscu, wydarzenie zbladło i nie było już tak
wstrząsające, raczej dziwne i niepojęte. Zaczynała wątpić, czy cokolwiek
znaczącego tam zaszło.
Ech głupia. Naoglądasz się horrorów i sama sobie stracha napędzasz.
Zeskoczyła z murku i zgrabnym ruchem wrzuciła puszkę wprost do stojącego nieopodal śmietnika.
- Bajdy dla dzieciuchów - skwitowała na głos swoje niepokoje.
- Weekend to świetny czas, na pogłębianie więzi ojca z synem, na budowanie autorytetu i poprawnego wzorca męskiego...
-
Lubię jak się tak wymądrzasz - Robert uśmiechnął się - zawsze mnie
podniecała twoja elokwencja. Podejdź no tu, mamusiu i ponauczaj mnie
jeszcze - zamruczał.
- Proszę cię. Żartujesz, a ja mówię poważnie - obruszyła się Olga - Tymoteusz ostatnio wykazuje niepokojące objawy w zachowaniu.
- Jakie niby?
- Oj no, sam przecież widzisz, zamyka się w sobie, robi się z niego milczek.
-
Przesadzasz. Dojrzewa, wyrasta z postawy gadatliwego malucha, zresztą
dla faceta lepiej gdy milczy niż plecie trzy po trzy jak baba. Ups -
roześmiał się i próbował przytulić żonę, jednak ona odsunęła się.
-
Słonko, jesteś wspaniałą matką, ale czasami robisz z igły widły i... -
tu uniósł głos uciszając rodzący się w Oldze protest - obiecuję, że
zabiorę go w ten weekend na jakieś ekstra męskie rozrywki, niedostępne
dla płci pięknej, oczywiście odpowiednie dla jego wieku - dodał
pospiesznie. - Zadowolona?
- Tak, zadowolona - Olga wreszcie odwzajemniła uśmiech.
- A teraz chodź, proszę, do łóżka i udziel mi prywatnych korepetycji z...
- Robert! - krzyknęła z udawaną zgrozą.
- No chodź... - zamruczał znów - dzieciaki śpią, jutro mamy wolne.
- Kto ma ten ma. Ja nie mam wolnego od obowiązków domowych.
- Ciii... Pomogę ci... Zobaczysz, jeszcze nie pokazywałem ci jaki jestem świetny we froterowaniu podłogi.
Roześmiała się.
- Ech ty... nikt już dzisiaj nie froteruje podłóg.
- No przecież wiem. Chodź, jutro rozwiniemy temat froterowania, a dziś znajdziemy sobie inny, równie ekscytujący.
Przyciągnął
ją za rękę do siebie i objął w pasie. Tym razem zgodziła się przytulić.
Poczuła dotyk ust na swojej szyi. Przymknęła oczy i pozwoliła ponieść
się fali przyjemności płynącej ze zmysłowego doznania. Jego usta dalej
błądziły w poszukiwaniu czułych miejsc. Olga rozluźniła się czując
upajające dreszcze podniecenia. Usta. I nagle, nie wiadomo skąd, przed
oczami stanęły jej wargi Konstantego.
Przez następnych kilka dni
Julia bacznie przyglądała się zachowaniu brata i jego przyjaciela.
Niepokój nasilał się i postanowiła działać.
- Tymek?
- No?
- Tymek, no proszę, oderwij się na moment od tej gry!
- Zaraz, czekaj, tylko przejdę tę planszę...
- Dobra, ale tylko tą i przerwij.
Usiadła
na podłodze obok brata i w skupieniu lustrowała jego pokój. Bałagan,
typowy dla dziewięciolatka, nieposłane łóżko, porozrzucane ciuchy, na
talerzu koło łóżka resztki kanapek z kolacji.
- Skończyłem. Czego chcesz?
- Słuchaj, Tymek, ja wiem, że tam w kuchni głupio napadłam na ciebie i że niepotrzebnie nakablowałam mamie.
- Nooo.
- Sorki brat.
- Dobra, nie gniewam się. Coś chcesz ode mnie?
- Tak. Powiedz mi o co chodzi z tym błotem?
Rzucił
jej podejrzliwe spojrzenie i spuścił głowę. Ostatnio mało ze sobą
rozmawiali, nie licząc kłótni i sprzeczek. Jednak musiał przyznać, że
gdy działo się coś złego i prosił o pomoc, nie odmawiała jej. W pamięci
wyłonił się obraz Julki stojącej koło niego i głaszczącej go po
policzku, gdy przez nieuwagę rozdeptał ulubioną figurkę Spidermana.
Uniósł głowę, spojrzał na nią. Patrzyła na niego ciepło. Zatęsknił do
tego, aby przytulić się.
Dawno już nie pozwolił mamie wziąć się w
ramiona, uważając to za wstydliwe i niegodne poważnego chłopaka. Teraz
nabrał niepohamowanej ochoty, aby wtulić się w szyję mamusi i wdychać
jej zapach. Siostra trąciła go lekko ręką przywołując do rzeczywistości.
- Nie wiem Ju.
Nazwał ją skrótem imienia, którego dawno nie używał.
-
Nie wiem, serio... Siedzimy tam całkiem bez sensu. Czasem wkurzam się, a
coraz częściej, jest mi to obojętne. Wydaje mi się, że czekam na
Konstantego, a czasem na... Nie, to idiotyczne.
- Co? No co? Powiedz.
- Nic.
- Tymek, plis, powiedz, to ważne.
- Dlaczego? - zaniepokoił się.
- Nie wiem, ale czuję, że to musi być bardzo ważne. Powiedz proszę.
- Czekam aż Tamten przyjdzie.
- Jaki tamten? Boże Tymek! Jaki tamten?
- Nie wiem Ju, nie wiem - ostatnie słowa zabrzmiały jak skamlanie przestraszonego szczeniaka.
Julka przez chwilę milczała, a gdy się odezwała ton jej głosu brzmiał twardo.
- Co wiesz o Konstantym?
- No, że... że lubi do mnie przychodzić, że jest całkiem do kitu w "Killzone", że tak jak ja nie lubi szkoły, że...
- Tymek! Do cholery! Konkrety! Gdzie mieszka, jak się nazywa, do jakiej klasy chodzi?
- Nie przeklinaj! I nie krzycz! Nie zrobiłem nic złego.
- Tak, przepraszam. Powiedz proszę, spokojnie, co o nim wiesz.
Chłopiec zamyślił się i przez chwilę milczał.
- Nic o nim nie wiem Ju - wyszeptał przestraszony - nigdy nie byłem u niego w domu.
- A telefon? Masz numer do niego? Musicie się jakoś kontaktować po lekcjach?
- Nie... On zawsze przychodzi, gdy tego chcę.
Znów
ten pokój. Teraz jednak ściany budzą we mnie odrazę, wydają się być
oślizgłe, obrzmiałe jak..., pokryte warstwą mokrego błota. Chcę stąd
wyjść! Natychmiast! Teraz! Nie widzę tu drzwi. Każda ze ścian taka sama,
szara i obleśna. Gdzie drzwi?! Okno... Można przecież przez nie uciec.
Chcę podejść do niego, ale coś zagradza mi drogę Trudno określić
kształt. Macam ręką. Chropowate i zimne. Odrywam ręce i szurając nogami
wymijam to coś, kierując się w stronę okna. Czarna tafla szyby. Co jest
za nią? Wysilam wzrok, niczego nie dostrzegam, żadnych zarysów, tylko
czarna tafla szyby. Gdzie klamka? O tam wysoko, nade mną. Szarpię za
nią. Szybko, szybko! Mój wzrok przyciąga błysk za oknem. Co to?
Nieważne, muszę wydostać się stąd. Kto mi powie jak otworzyć to cholerne
okno? Nie! - coś krzyczy we mnie rozpaczliwie - Nie otwieraj tego, to
zabija!
- To tu.
- Tu? Tutaj masz te dziwne wizje?
- Nie, nie wizje raczej kompletny odjazd.
- Nieźle... ładny zakątek, błoto, chwasty i kamienie.
- Wiki, jak chcesz robić sobie jaja, to chodźmy stąd, nie mam ochoty na wysłuchiwanie twoich złośliwości.
- Dobra, dobra, wyluzuj... Tak tylko mówię, sama popatrz, nic strasznego tu nie ma.
- Ja widzę inaczej i nawet teraz ciarki mnie przechodzą.
- No dobra. Jak to mówiłaś? Usiadłaś na tym kamieniu i zaczęłaś mieszać patykiem w błocie, tak?
- Tak.
- To ten?
- Tak... ten, ale dobrze pamiętam, że go wyrzuciłam w tamte krzaki...
- No to ktoś musiał przynieść go z powrotem. Może ten pokręcony Kostek? Zobaczmy...
- Wiki, lepiej nie. Nie rób tego!
- No co ty? Przestań! Zachowujesz się jak wariatka. Co niby może się wydarzyć?
Usiadła
na kamieniu i zagłębiła kijek w błotnistą maź. Julia obserwowała ją w
napięciu, przyjaciółka spokojnie grzebała patykiem, a na jej twarzy nie
było widać nic dziwnego.
- No, powiem ci, kompletny odjazd - zakpiła - może będziemy częściej się w to bawić?
Julia nie odpowiedziała wpatrzona hipnotycznie w błotniste miejsce.
- Jula? Ej! Julka! Nie wygłupiaj się... Julka, obudź się!
Wiktoria poderwała się odrzucając patyk, podbiegła do przyjaciółki i potrząsnęła za ramię.
- Julia? Julia, co się dzieje?
Dziewczyną wstrząsały silne dreszcze.
- Julka! - wrzasnęła Wiki z całej mocy w płucach.
Ta jakby wybudzała się z głębokiego transu. Wiktoria chwyciła ją za rękę.
- Chodźmy stąd! Szybko!
Julka wciąż oszołomiona posłusznie podążyła za nią. Na piętrze w pokoju, Wiki odezwała się.
- Jak się czujesz?
- Nie wiem. Chyba dobrze. Pić mi się chce..
- Tam stoi jakaś butelka z napojem.
Julka łapczywie wypiła duszkiem zawartość. Dopiero wtedy usiadła, spojrzała na przyjaciółkę i cicho powiedziała.
- Chyba widziałam Tamtego.
- Tego, o którym mówił Tymek?
- Tak... Tamtego.
- I jaki on jest? Kto to jest? Mówił coś?
-
Wiesz, ciężko opisać... jak człowiek, brzydki, ale człowiek. Duży nos,
włosy zaczesane do tyłu, raczej ciemne, chudy taki na twarzy, nie miał
wąsów, ani brody, oczy dziwne, choć straszne, to takie jakby...
proszące. I te usta, widziałam takie u kogoś...
Zamyśliła się.
- Kim on może być?
- Wampir? - podsunęła Wiki.
- Raczej nie... może raczej upiór lub demon, a może człowiek?
- Mówił coś?
- Nie, no co ty? To w ogóle jakieś takie niewyraźne było i trwało tylko chwilę. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
- Wiem kto może wiedzieć!
Spojrzały na siebie i jednocześnie wypowiedziały: Kostek.
- Tylko jak zmusić smarkacza do mówienia?
- Hmmm... Warto dowiedzieć się gdzie mieszka. I to będzie twoja misja, Wiki. Ja tymczasem poszperam w necie i na strychu.
Pomieszczenie
było nieprzyjemne pomimo ciepłego, złotawego światła wpadającego przez
małe okienko ze szczytu budynku. Julia kichnęła donośnie. Kurz zalegał
warstwami na przedmiotach, drewnianej konstrukcji dachu i podłodze.
Gromadzone tu przedmioty były wyrzutem sumienia mieszkańców, stare,
zużyte, jednak pozostawione w razie gdyby miały się jeszcze przydać.
Rowery, krzesła, stołki, książki, słoiki stały wymieszane w przedziwne,
poszarzałe kompozycje.
- O rany - westchnęła dziewczynka - jak w tym bałaganie cokolwiek znaleźć?
- Wow - zawtórował jej chłopiec - ale odjazd...
- No nic Tymek, idź tam i szukaj czegoś ciekawego. Przekop tamtą stertę i krzycz jak coś cię zainteresuje.
Wiktoria
podeszła do sprawy rzeczowo, czarna bluza z kapturem, ciemne okulary i
ruda peruka jej mamy. Zwolniła się wcześniej z lekcji pod pretekstem
umówionej wizyty u dentysty, przebrała w toalecie i stanęła ukryta za
drzewem, obserwując wyjście ze szkoły. Nie było łatwo, bo dzieciaki
wychodziły grupami. Jednak Konstanty nie mając przyjaciół i kolegów
wyszedł samotnie i jako jeden z ostatnich.
Wiktoria poczuła, że
zaczyna krążyć w jej żyłach adrenalina. Napisała krótkiego smsa do
Julii: "obiekt namierzony, podążam za nim".
Odebrała na telefonie wiadomość od przyjaciółki. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie zaangażowanie Wiki i kichnęła znów głośno.
- Na zdrowie - odezwał się z kąta strychu Tymek.
- Masz coś?
- No nie wiem... Pełno tu różnych śmieci. Ju? A stare gazety liczą się?
- No jasne! Dawaj!
- Dzień dobry.
- Dzień dobry Kostek, ale nie mam pojęcia, gdzie jest Tymek.
- To nic, ja przyszedłem do pani.
- Do mnie? - Olga stała w drzwiach jak oniemiała.
- Tak. Czy mogę wejść?
- Tak, jasne - przepuściła go, wskazując zapraszająco ręką w stronę kuchni.
- Jednak przyznam, że nie rozumiem... - mówiła podążając za nim.
W
kuchni pachniało gotującym się obiadem. Kostek przystanął pod oknem
wychodzącym na ogród, rzucił w tamtą stronę długie spojrzenie i odwrócił
się.
- Miewa pani dziwne sny?
- A niech to! Szok! - wyjęła
telefon z kieszeni i wprawnymi ruchami napisała wiadomość do
przyjaciółki: "Alarm! Obiekt w twoim domu".
Zdjęła rudą perukę i otarła pot z czoła.
- Do diabła z pracą detektywa w takim upale.
- Słucham? Nie rozumiem... - ze zdziwienia oczy Olgi robiły się coraz większe.
- Zna pani historię tego domu? - przerwał jej bezceremonialnie.
-
Tak... nie... nie wiem. Agent nieruchomości nic mi nie mówił, a
właścicielka tylko wspomniała przy sprzedaży, że dom odziedziczyła w
spadku po jakimś wujku, czy stryjku i nigdy tu nie mieszkała. Dom
wyremontowała i wystawiła na sprzedaż. Nie rozumiem dlaczego ci to mówię
i dlaczego tak na mnie patrzysz?
Kostek rzeczywiście spoglądał na nią w niezwykły sposób, raczej tak jak patrzy dorosły mężczyzna na kobietę, o którą się martwi.
- No! Mów! Co z tym domem? - uniosła głos.
- Ja? To pani powinna wiedzieć, gdzie wprowadziła swoją rodzinę.
- Ja wiem - odezwał się głos z tyłu.
Spojrzeli w tamtą stronę. W drzwiach stała Julia, a tuż za nią schowany Tymoteusz.
- Co wiesz? - Kostek uśmiechnął się drwiąco.
- Chyba wiem kim jest Tamten.
- Jaki Tamten? - zdziwiła się mama.
- Po kolei mamuś - odwróciła się w stronę chłopca. - Kostek?
Nie odpowiedział, tylko mama ponowiła pytanie.
- Kim jest Tamten?
-
To właściciel tego domu sprzed lat. Umarł w niewyjaśnionych
okolicznościach i znaleziono go w ogrodzie. Nie przeczytałam w którym
dokładnie miejscu, ale myślę, że tam koło kamieni...
- Co? Co ty mówisz Julia? - Mama aż zapiszczała z przerażenia - Nic nie wiem o niewyjaśnionej śmierci w tym domu.
-
W każdym ze starych domów mieszka czyjaś śmierć i czyjeś życie -
odezwał się Kostek. - Domy są jak akumulatory, pobierają od ludzi
energię, trzymają ją w sobie, wypuszczając od czasu do czasu, gdy
uznają, że przyszła pora na to, aby potem znów się załadować.
- Dziecko! Co ty wygadujesz? - oburzyła się Olga - I co, do licha, łączy cię z naszym domem?
- Dalej - poparła ją Julia - wytłumacz, czego, do cholery, od nas chcesz?
- Julia...
- Oj mamo, nie pora na pouczanie.
- Masz rację - Olga odwróciła się do Kostka - Czego, do cholery, chcesz od mojego syna i od nas wszystkich?
- Ja? Niczego od was nie chcę. To raczej Tamten chce.
- Jaki znów Tamten? Oszaleję zaraz! - Olga balansowała na granicy histerii.
- Mamo, uspokój się - Julia podbiegła i objęła ją.
- Kim jesteś?
- Przecież pani wie, kolegą pani syna.
- Nie Kostek, pytam jaką rolę pełnisz w całej tej historii.
- Lubię ten dom, to miejsce i Tymka...
-
Wiesz dużo więcej niż mówisz, ale ja już nie wiem, czy mam ochotę
słuchać tych bzdur. Nie, nie teraz. Powinnam porozmawiać z mężem. Idź
Kostek do domu. Idź, proszę. Muszę się zastanowić, czy chcę, aby mój syn
nadal kolegował się z tobą. Muszę nad wieloma sprawami się zastanowić.
- Dobrze proszę pani - te grzeczne słowa wydały jej się drwiące i prowokujące.
Konstanty odwrócił się i powolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia.
-
A - powiedział jakby do siebie, jednak na tyle głośno, aby go usłyszeli
- jeśli nie pani, to które z was miewa dziwne sny o opuszczonym pokoju i
tajemnicą za oknem? Kto jest naznaczony?
Wyszedł nie czekając na
odpowiedź. Stali w kuchni patrząc na siebie, żadne nie odezwało się, aż
ciszę przerwało popiskiwanie obudzonego dziecka.
- Patryk! - Olga rzuciła się w stronę sypialni, gdzie spało maleństwo.
Julia
została sama z Tymkiem, z kieszeni dziewczynki wypłynął dźwięk smsa,
wyjęła telefon i spojrzała na ekran: "podejmuję trop".
Crisstimm
São Paulo
Rejestracja:
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Kostek (część pierwsza)
Stały oparte o stół w kuchni. Wyglądały jak siostry bliźniaczki, jednak
gdy się baczniej przyjrzeć, można było zobaczyć, że jedna jest starsza
od drugiej o dobrych kilkanaście lat.
- To strasznie dziwne dziecko mamo - szeptała młodsza - nie wiem dokładnie jak to określić, ale ono jest całkiem porąbane.
- Nie wyrażaj się - upomniała ją matka.
- Też mi wyrażenie - "porąbane" - obruszyła się córka.
Miała około trzynastu lat, jak na swój wiek wysoka, szczupła, o blond włosach zaczesanych do tyłu w kitkę. Starsza tylko nieznacznie ją przewyższała i była równie szczupła, dzięki czemu prawie mogła uchodzić za równolatkę córki. Stała oparta o stół kuchenny, tuż przy krzesełku dla niemowlaka i karmiła zawiesistą papką dziewięciomiesięcznego chłopca.
- Dla mnie to jest właśnie wyrażanie się...
- No dobrze mamuś, niech ci będzie - to całkiem pokręcony dzieciak - pasuje? Wczoraj popołudniu znów przyszedł do Tymka. Wpuściłam go, a on nawet "cześć" nie powiedział. Przechodzę potem koło pokoju chłopaków i wiesz, zawsze słychać te okropne dźwięki z gier i okrzyki, a tu cisza. No to wchodzę zajrzeć, a oni siedzą przy konsoli i gapią się w milczeniu w ciemny ekran. Rozumiesz? Siedzą całkiem bez ruchu. Pytam się "co jest chłopaki?", a tu cisza. Zero reakcji.
- No i?
- Nie dziwi cię to? Tymoteusz normalnie naparza jak najęty w te swoje gierki i nic nie jest w stanie go oderwać, a tu wczoraj siedzi z kolegą w milczeniu przy wyłączonej konsoli, nie reaguje nawet gdy wchodzę bez pukania. Dobrze wiesz, że drze się, że mu przeszkadzam, ledwo tylko głowę wsadzę do jego pokoju.
- Nie, nie widzę w tym nic dziwnego, może rozmawiali, albo... no.. robili cokolwiek innego...
- Ech mamo, ty jednak nic nie czaisz.
- Znów się wyrażasz.
- Serio mamo? Czepiasz się tego jak mówię, a kompletnie nie zauważasz problemu.
- Nie, Julio, przyznam, że nie rozumiem twoich obaw, cieszę się, że Tymek znalazł dobry kontakt z rówieśnikiem w nowej szkole i...
- Mamo! Patrz, Patryk się opluł!
Rzeczywiście dziecko wypluło całą zawartość buzi, której część malowniczo ściekała po brodzie, a reszta rozprysła się wkoło krzesełka.
- Dobra mamuś. Narka. Lecę do Wiki.
Matka zajęta ścieraniem zupki skinęła tylko w milczeniu głową.
Wprowadzili się do nowego domu jakieś osiem miesięcy temu. Na początku euforia. Wcześniej awans męża, jej sukces zawodowy i zaraz po tym szczęśliwy poród trzeciego dziecka, zmusiły ich do poszukiwań nowego "gniazda". W agencji nieruchomości, gdy pokazywano im oferty, oboje z mężem zwrócili od razu uwagę na tę posesję. W rozsądnej cenie, do zamieszkania od zaraz i w idealnej dla nich lokalizacji, na peryferiach miasta, w spokojnej, willowej dzielnicy. Już przy pierwszym oglądaniu Olga zaczęła dopasowywać poszczególne pokoje do członków rodziny, meblować je w wyobraźni i upiększać według swojego gustu. Mówiąc krótko, od początku wiedziała, że to ten dom. Budynek pochodził z lat dwudziestych dwudziestego wieku, jednak poddany został gruntownej modernizacji, co poskutkowało szczególnym połączeniem tradycji z nowoczesnością. Pokoje dla dzieci urządzono na piętrze, a ona z mężem zajęła sypialnię na parterze, tuż przy salonie. W planach mieli jeszcze adaptację strychu, choć była to raczej pieśń przyszłości. Z tyłu za domem ciągnął się duży, zdziczały ogród, przechodzący w sad. Jego zagospodarowanie było ambicją i wyzwaniem dla Olgi, jednak przy obecnych obowiązkach, również zostało odłożone "na później".
Przeprowadzka, mimo iż tylko z jednej dzielnicy do drugiej, wiązała się z zmianą szkoły i otoczenia dzieci. Julka, niezwykle dynamiczna, pełna energii i ekstrawertyczna, szybko odnalazła się w nowej sytuacji. Już po pierwszym trudnym miesiącu, gdy krzyczała, iż "nie da rady żyć w takiej dziurze", miała wianuszek koleżanek i przyjaciółek od serca. Gorzej przystosowywał się dziewięcioletni Tymoteusz. Pozostawił swoich kolegów, znajome miejsca i bliskie sercu kąty. Tutaj, w nowym domu nie ciągnęło go do myszkowania w ogrodzie czy poszukiwania skarbów na strychu. Po szkole zamykał się w swoim pokoju i godzinami grał w gry komputerowe. Rodzice początkowo próbowali zainteresować go innymi zajęciami, jednak zniechęceni brakiem efektów i zaaferowani nowymi problemami pozostawili chłopca w spokoju. Starzy znajomi Tymoteusza zawitali z kurtuazyjną wizytą i zniknęli z jego życia. Nowych zabrakło. I nagle, od jakiegoś miesiąca zaczął się pojawiać kolega ze szkoły, Kostek. To, że jest on nieco dziwny zauważyła nawet sama Olga. Dziecko nie dość, że małomówne, to w dodatku z błądzącym po całym domu i jego mieszkańcach spojrzeniem. Olga choć niechętnie, jednak musiała przyznać, iż przyłapała się kilka razy na dziwnym odczuciu, iż jest obmacywana wzrokiem. Jednak za nic nie chciała przyznać, że mógłby to robić mały, niepozorny chłopiec. Wyglądał on dość przeciętnie, wzrost średni, ciemnoblond, proste włosy, twarz szczupła, oczy o raczej nieokreślonej barwie, zbliżonej do szarej, jedynie usta miał dziwne. Pełne, jakby nabrzmiałe, niepokojące, przypominające usta dorosłego, spragnionego doznań zmysłowych mężczyzny.
Na początku znajomości z jej synem Olga próbowała wyciągnąć kilka informacji od nowego kolegi. Jednak musiała przyznać, że poniosła całkowite fiasko, nie wiedziała gdzie mieszka, nic o jego rodzicach, właściwie nie znała żadnej konkretnej informacji, prócz staromodnego imienia - Konstanty.
- Muszę porozmawiać z Robertem o Tymoteuszu - tą myślą uspokoiła sumienie. Wyjęła maleńkiego synka z krzesełka i przeszła do salonu.
Julka siedziała na podłodze z nogami podkurczonymi pod siebie. Wiki, szkolna przyjaciółka, rozłożona obok na miękkiej poduszce malowała jej paznokcie na fioletowy kolor.
- Nie uwierzysz, ta zołza z francuskiego zawołała mnie na przerwie i mówi: panno Grabowska jeśli chcesz osiągnąć coś w życiu, to powinnaś mocniej przyłożyć się do obowiązków szkolnych - dziewczyna przedrzeźniała wysoki głos nauczycielki i jej charakterystyczną wymowę spółgłoski "er" - Dobrze wiem, że stać cię na wiele i... bla, bla, bla. Hej Julka? Słuchasz mnie?
- Tak... nie... sorry. Słuchaj Wiki, kojarzysz tego kumpla od Tymka? Powiedz, nie wydaje ci się on trochę nawiedzony?
- Kumpel od Tymka? Oszalałaś? Miałabym zwracać uwagę na jakiegoś małolata? Co innego gdybyś miała starszego brata, takiego z liceum, wtedy na pewno lukałabym na jego kolegów, a tak... Nie ruszaj się! Wyjechałam z lakierem poza paznokieć.
Julce zdrętwiały nogi i przechyliła się do tyłu wyrywając rękę.
- Ej, no! Nie skończyłam, trzeba położyć jeszcze jedną warstwę.
- Dobra, wystarczy. Jest spoko.
Wstała. Podeszła do okna, aby w lepszym świetle przyjrzeć się dziełu koleżanki.
- Chodzi o to, że koleś świdruje mnie tymi swoimi oczkami non stop, a gdy pytam się go "co jest?" nic, nic nie odpowiada - wróciła po chwili do tematu kolego brata.
- Podobasz się smarkaczowi i tyle - Wiktoria wzruszyła ramionami - też masz co przeżywać...
- No może... - zgodziła się Julia, choć czuła, że przyjaciółka kompletnie nie zrozumiała o co jej chodzi.
Okno. Czarna, połyskująca tafla szyby. Stoję w pomieszczeniu, którego nie znam. Obracam się powoli, rozglądając się. Nic ciekawego, nic strasznego. Szare ściany. Tylko to okno, przyzywające mnie. Podchodzę do niego. Idę stawiając wolno krok za krokiem, czuję że coś tam na zewnątrz przywołuje mnie. Ciężko unosić nogi, ważę chyba z tonę. Moje serce, choć czuję jak miarowo bije, jest kamieniem w piersiach. Zamykam oczy. Powieki są ociężałe, jednak unoszę je. Stoję przy oknie. Dotykam koniuszkiem nosa zimnej szyby. Tam za taflą... tam...
Tymoteusz szedł ze szkoły, właściwie to można spokojnie powiedzieć, iż wlókł się. Niechętnie wracał do domu, nie lubił go. Tęsknił za starym domem, właściwie za mieszkaniem. Nie miał tam, co prawda, swojego pokoju, nie miał ogrodu, nie miał takiej przestrzeni, ale miał sekretne miejsca, kolegów i przyjaciół. Tutaj był samotny i źle się czuł w nowym pokoju. Mama starała się stworzyć mu takie miejsce, o jakim marzył, gdy dzielił sypialnię z Julką i jej dziewczyńskimi rzeczami. Jednak po pierwszych dniach euforii Tymek stwierdził, że nie przepada za swoim pokojem, ba nie lubi całego domu, ale już najbardziej nie cierpi nowej klasy i kolegów. Zadzierali nosa i przedrzeźniali go, wołali na niego "Pumba". To zapewne w nawiązaniu do imienia z bajki "Król Lew", choć tamten zwierzak miał na imię Tymon, a nie Tymoteusz. Z każdym dniem czuł się coraz bardziej obco i dopiero w Kostku odnalazł przyjazną duszę, a właściwie to Kostek odnalazł jego. Chodził do którejś ze starszych klas, Tymoteusz nie wiedział do której, bo nie rozmawiali ze sobą o szkole. Na jednej z przerw podszedł do niego, usiadł obok i milczał. Na następnej zrobił to samo, jednak po chwili spokojnie powiedział: też czuję się tu obcy. To jedno zdanie przesądziło, że wydał się bliski. Był dziwny. Tak, Tymoteusz bardzo dobrze wiedział, że nowy kolega jest dziwny. Potrafił czasem nie odzywać się przez wiele godzin, a mimo to nie nudziło im się. Jeszcze jedną rzecz zauważył u nowego kolegi - lubił ich dom. Uwielbiał przesiadywać w pokoju Tymoteusza, a najbardziej w ogrodzie - na jego skraju, tam gdzie przechodził w zdziczały sad. Było tam miejsce porosłe chwastami, w którym zbierała się woda po deszczu, a obok leżały trzy wielkie kamienie. Mama kilkakrotnie prosiła tatę, aby wydobył je stamtąd i wywiózł, jednak zawsze znajdowały się ważniejsze sprawy do załatwienia. Konstanty siadywał na największym z głazów i grzebiąc patykiem w kałuży wpatrywał się w milczeniu w błoto. Tymoteusza drażniło to na początku znajomości.
- Czego tam szukasz? To przecież tylko błoto.
Z czasem jednak przywykł do dziwnych zachowań kolegi. Siadał obok, na najmniejszym z kamieni i w oczekiwaniu wpadał w dziwny stan odrętwienia. Jednego razu sprawdził czas i stwierdził, iż przesiedział tak prawie dwie godziny.
- Co cię tak interesuje w tym błocie? - spytał Konstantego.
- Lubię - krótko skwitował tamten.
Raz przywędrowała do nich Julka. Stała zdziwiona patrząc na siedzących w bezruchu chłopców i kiwając głową stwierdziła z obrzydzeniem w głosie:
- Dziwadła...
- Co tam robiliście w ogrodzie? - spytała potem Tymoteusza, gdy siedzieli sami w kuchni po obiedzie.
- Nic.
- Nic? Jak kurde, można "nic" robić przez bitą godzinę? Siedzieliście jak dwa dupki na kamieniach i robiliście "nic"?
- Tak.
- Nooo, robisz się równie rozmowny jak twój kumpel i równie jak on pokręcony.
Weszła mama z małym Patrykiem na ręku.
- Wiesz mamuś, Tymek i ten jego dziwaczny kolega to już całkiem ześwirowali.
- Julia, proszę cię, przestań.
- Dobra mamuś, ale słuchaj, czy to normalne? Patrzę przez okno i widzę, że Tymek z tym drugim siedzą w ogrodzie. No dobra, myślę, siedzą to siedzą, co mi do tego... ale patrzę za jakieś pół godziny, a oni wciąż tam siedzą nie ruszając się. Dziwne, kombinuję i idę sprawdzić, a ci kosmici siedzą na kamieniach i grzebią w błocie jak maleńkie dzieci. Normalnie masakra!
- Nie grzebałem - oburzył się chłopiec.
- To co robiłeś?
- Nic.
- No właśnie! Widzisz mamuś? - wykrzyknęła z triumfem w głosie Julka - Sama powiedz jak można siedzieć godzinę i nic nie robić?
- No moja panno, ja tobie też często zadaję to pytanie.
- Ale mamo, to nie o takie "nicnierobienie" chodzi. On siedział jak jakaś kukła na kamieniu i kompletnie nic nie robił.
- Tymek? - Olga zwróciła się do chłopca - Co tak naprawdę robiliście w ogrodzie z Konstantym.
Tymoteusz przez chwilę zastanawiał się. Chciał powiedzieć mamie, o tym, że czasami siedzi tam długo i nie wie co się z nim dzieje. Chciał opowiedzieć o dziwnym stanie odrętwienia i o tym , jak czas wtedy inaczej biegnie. Jednak, spojrzał na Julię i stwierdził, iż nie ma nic do powiedzenia.
- Tymek?
- Czy mogę już iść do swojego pokoju?
Mama westchnęła, ponieważ jednak mały Patryk wiercił się na jej rękach i uniemożliwiał dalszą dyskusję, z rezygnacją z głosie odpowiedziała:
- Idź, później porozmawiamy i powiedz swojemu koledze, że z nim też chciałabym zamienić kilka słów.
Zimno mi w dłonie. Odrywam je od szyby i przez chwilę się intensywnie w nie wpatruję. Są jakieś dziwne, jakby nie moje, obce. Odrywam wzrok, rozglądam się, jestem znów w tym pokoju. Błysk w oknie przyciąga moje spojrzenie, wpatruję się w ciemną taflę. Niepokój narasta. "Chodź" coś we mnie woła. Tam, za oknem. Gdzie? Nie, proszę. Nie chcę!
- To strasznie dziwne dziecko mamo - szeptała młodsza - nie wiem dokładnie jak to określić, ale ono jest całkiem porąbane.
- Nie wyrażaj się - upomniała ją matka.
- Też mi wyrażenie - "porąbane" - obruszyła się córka.
Miała około trzynastu lat, jak na swój wiek wysoka, szczupła, o blond włosach zaczesanych do tyłu w kitkę. Starsza tylko nieznacznie ją przewyższała i była równie szczupła, dzięki czemu prawie mogła uchodzić za równolatkę córki. Stała oparta o stół kuchenny, tuż przy krzesełku dla niemowlaka i karmiła zawiesistą papką dziewięciomiesięcznego chłopca.
- Dla mnie to jest właśnie wyrażanie się...
- No dobrze mamuś, niech ci będzie - to całkiem pokręcony dzieciak - pasuje? Wczoraj popołudniu znów przyszedł do Tymka. Wpuściłam go, a on nawet "cześć" nie powiedział. Przechodzę potem koło pokoju chłopaków i wiesz, zawsze słychać te okropne dźwięki z gier i okrzyki, a tu cisza. No to wchodzę zajrzeć, a oni siedzą przy konsoli i gapią się w milczeniu w ciemny ekran. Rozumiesz? Siedzą całkiem bez ruchu. Pytam się "co jest chłopaki?", a tu cisza. Zero reakcji.
- No i?
- Nie dziwi cię to? Tymoteusz normalnie naparza jak najęty w te swoje gierki i nic nie jest w stanie go oderwać, a tu wczoraj siedzi z kolegą w milczeniu przy wyłączonej konsoli, nie reaguje nawet gdy wchodzę bez pukania. Dobrze wiesz, że drze się, że mu przeszkadzam, ledwo tylko głowę wsadzę do jego pokoju.
- Nie, nie widzę w tym nic dziwnego, może rozmawiali, albo... no.. robili cokolwiek innego...
- Ech mamo, ty jednak nic nie czaisz.
- Znów się wyrażasz.
- Serio mamo? Czepiasz się tego jak mówię, a kompletnie nie zauważasz problemu.
- Nie, Julio, przyznam, że nie rozumiem twoich obaw, cieszę się, że Tymek znalazł dobry kontakt z rówieśnikiem w nowej szkole i...
- Mamo! Patrz, Patryk się opluł!
Rzeczywiście dziecko wypluło całą zawartość buzi, której część malowniczo ściekała po brodzie, a reszta rozprysła się wkoło krzesełka.
- Dobra mamuś. Narka. Lecę do Wiki.
Matka zajęta ścieraniem zupki skinęła tylko w milczeniu głową.
Wprowadzili się do nowego domu jakieś osiem miesięcy temu. Na początku euforia. Wcześniej awans męża, jej sukces zawodowy i zaraz po tym szczęśliwy poród trzeciego dziecka, zmusiły ich do poszukiwań nowego "gniazda". W agencji nieruchomości, gdy pokazywano im oferty, oboje z mężem zwrócili od razu uwagę na tę posesję. W rozsądnej cenie, do zamieszkania od zaraz i w idealnej dla nich lokalizacji, na peryferiach miasta, w spokojnej, willowej dzielnicy. Już przy pierwszym oglądaniu Olga zaczęła dopasowywać poszczególne pokoje do członków rodziny, meblować je w wyobraźni i upiększać według swojego gustu. Mówiąc krótko, od początku wiedziała, że to ten dom. Budynek pochodził z lat dwudziestych dwudziestego wieku, jednak poddany został gruntownej modernizacji, co poskutkowało szczególnym połączeniem tradycji z nowoczesnością. Pokoje dla dzieci urządzono na piętrze, a ona z mężem zajęła sypialnię na parterze, tuż przy salonie. W planach mieli jeszcze adaptację strychu, choć była to raczej pieśń przyszłości. Z tyłu za domem ciągnął się duży, zdziczały ogród, przechodzący w sad. Jego zagospodarowanie było ambicją i wyzwaniem dla Olgi, jednak przy obecnych obowiązkach, również zostało odłożone "na później".
Przeprowadzka, mimo iż tylko z jednej dzielnicy do drugiej, wiązała się z zmianą szkoły i otoczenia dzieci. Julka, niezwykle dynamiczna, pełna energii i ekstrawertyczna, szybko odnalazła się w nowej sytuacji. Już po pierwszym trudnym miesiącu, gdy krzyczała, iż "nie da rady żyć w takiej dziurze", miała wianuszek koleżanek i przyjaciółek od serca. Gorzej przystosowywał się dziewięcioletni Tymoteusz. Pozostawił swoich kolegów, znajome miejsca i bliskie sercu kąty. Tutaj, w nowym domu nie ciągnęło go do myszkowania w ogrodzie czy poszukiwania skarbów na strychu. Po szkole zamykał się w swoim pokoju i godzinami grał w gry komputerowe. Rodzice początkowo próbowali zainteresować go innymi zajęciami, jednak zniechęceni brakiem efektów i zaaferowani nowymi problemami pozostawili chłopca w spokoju. Starzy znajomi Tymoteusza zawitali z kurtuazyjną wizytą i zniknęli z jego życia. Nowych zabrakło. I nagle, od jakiegoś miesiąca zaczął się pojawiać kolega ze szkoły, Kostek. To, że jest on nieco dziwny zauważyła nawet sama Olga. Dziecko nie dość, że małomówne, to w dodatku z błądzącym po całym domu i jego mieszkańcach spojrzeniem. Olga choć niechętnie, jednak musiała przyznać, iż przyłapała się kilka razy na dziwnym odczuciu, iż jest obmacywana wzrokiem. Jednak za nic nie chciała przyznać, że mógłby to robić mały, niepozorny chłopiec. Wyglądał on dość przeciętnie, wzrost średni, ciemnoblond, proste włosy, twarz szczupła, oczy o raczej nieokreślonej barwie, zbliżonej do szarej, jedynie usta miał dziwne. Pełne, jakby nabrzmiałe, niepokojące, przypominające usta dorosłego, spragnionego doznań zmysłowych mężczyzny.
Na początku znajomości z jej synem Olga próbowała wyciągnąć kilka informacji od nowego kolegi. Jednak musiała przyznać, że poniosła całkowite fiasko, nie wiedziała gdzie mieszka, nic o jego rodzicach, właściwie nie znała żadnej konkretnej informacji, prócz staromodnego imienia - Konstanty.
- Muszę porozmawiać z Robertem o Tymoteuszu - tą myślą uspokoiła sumienie. Wyjęła maleńkiego synka z krzesełka i przeszła do salonu.
Julka siedziała na podłodze z nogami podkurczonymi pod siebie. Wiki, szkolna przyjaciółka, rozłożona obok na miękkiej poduszce malowała jej paznokcie na fioletowy kolor.
- Nie uwierzysz, ta zołza z francuskiego zawołała mnie na przerwie i mówi: panno Grabowska jeśli chcesz osiągnąć coś w życiu, to powinnaś mocniej przyłożyć się do obowiązków szkolnych - dziewczyna przedrzeźniała wysoki głos nauczycielki i jej charakterystyczną wymowę spółgłoski "er" - Dobrze wiem, że stać cię na wiele i... bla, bla, bla. Hej Julka? Słuchasz mnie?
- Tak... nie... sorry. Słuchaj Wiki, kojarzysz tego kumpla od Tymka? Powiedz, nie wydaje ci się on trochę nawiedzony?
- Kumpel od Tymka? Oszalałaś? Miałabym zwracać uwagę na jakiegoś małolata? Co innego gdybyś miała starszego brata, takiego z liceum, wtedy na pewno lukałabym na jego kolegów, a tak... Nie ruszaj się! Wyjechałam z lakierem poza paznokieć.
Julce zdrętwiały nogi i przechyliła się do tyłu wyrywając rękę.
- Ej, no! Nie skończyłam, trzeba położyć jeszcze jedną warstwę.
- Dobra, wystarczy. Jest spoko.
Wstała. Podeszła do okna, aby w lepszym świetle przyjrzeć się dziełu koleżanki.
- Chodzi o to, że koleś świdruje mnie tymi swoimi oczkami non stop, a gdy pytam się go "co jest?" nic, nic nie odpowiada - wróciła po chwili do tematu kolego brata.
- Podobasz się smarkaczowi i tyle - Wiktoria wzruszyła ramionami - też masz co przeżywać...
- No może... - zgodziła się Julia, choć czuła, że przyjaciółka kompletnie nie zrozumiała o co jej chodzi.
Okno. Czarna, połyskująca tafla szyby. Stoję w pomieszczeniu, którego nie znam. Obracam się powoli, rozglądając się. Nic ciekawego, nic strasznego. Szare ściany. Tylko to okno, przyzywające mnie. Podchodzę do niego. Idę stawiając wolno krok za krokiem, czuję że coś tam na zewnątrz przywołuje mnie. Ciężko unosić nogi, ważę chyba z tonę. Moje serce, choć czuję jak miarowo bije, jest kamieniem w piersiach. Zamykam oczy. Powieki są ociężałe, jednak unoszę je. Stoję przy oknie. Dotykam koniuszkiem nosa zimnej szyby. Tam za taflą... tam...
Tymoteusz szedł ze szkoły, właściwie to można spokojnie powiedzieć, iż wlókł się. Niechętnie wracał do domu, nie lubił go. Tęsknił za starym domem, właściwie za mieszkaniem. Nie miał tam, co prawda, swojego pokoju, nie miał ogrodu, nie miał takiej przestrzeni, ale miał sekretne miejsca, kolegów i przyjaciół. Tutaj był samotny i źle się czuł w nowym pokoju. Mama starała się stworzyć mu takie miejsce, o jakim marzył, gdy dzielił sypialnię z Julką i jej dziewczyńskimi rzeczami. Jednak po pierwszych dniach euforii Tymek stwierdził, że nie przepada za swoim pokojem, ba nie lubi całego domu, ale już najbardziej nie cierpi nowej klasy i kolegów. Zadzierali nosa i przedrzeźniali go, wołali na niego "Pumba". To zapewne w nawiązaniu do imienia z bajki "Król Lew", choć tamten zwierzak miał na imię Tymon, a nie Tymoteusz. Z każdym dniem czuł się coraz bardziej obco i dopiero w Kostku odnalazł przyjazną duszę, a właściwie to Kostek odnalazł jego. Chodził do którejś ze starszych klas, Tymoteusz nie wiedział do której, bo nie rozmawiali ze sobą o szkole. Na jednej z przerw podszedł do niego, usiadł obok i milczał. Na następnej zrobił to samo, jednak po chwili spokojnie powiedział: też czuję się tu obcy. To jedno zdanie przesądziło, że wydał się bliski. Był dziwny. Tak, Tymoteusz bardzo dobrze wiedział, że nowy kolega jest dziwny. Potrafił czasem nie odzywać się przez wiele godzin, a mimo to nie nudziło im się. Jeszcze jedną rzecz zauważył u nowego kolegi - lubił ich dom. Uwielbiał przesiadywać w pokoju Tymoteusza, a najbardziej w ogrodzie - na jego skraju, tam gdzie przechodził w zdziczały sad. Było tam miejsce porosłe chwastami, w którym zbierała się woda po deszczu, a obok leżały trzy wielkie kamienie. Mama kilkakrotnie prosiła tatę, aby wydobył je stamtąd i wywiózł, jednak zawsze znajdowały się ważniejsze sprawy do załatwienia. Konstanty siadywał na największym z głazów i grzebiąc patykiem w kałuży wpatrywał się w milczeniu w błoto. Tymoteusza drażniło to na początku znajomości.
- Czego tam szukasz? To przecież tylko błoto.
Z czasem jednak przywykł do dziwnych zachowań kolegi. Siadał obok, na najmniejszym z kamieni i w oczekiwaniu wpadał w dziwny stan odrętwienia. Jednego razu sprawdził czas i stwierdził, iż przesiedział tak prawie dwie godziny.
- Co cię tak interesuje w tym błocie? - spytał Konstantego.
- Lubię - krótko skwitował tamten.
Raz przywędrowała do nich Julka. Stała zdziwiona patrząc na siedzących w bezruchu chłopców i kiwając głową stwierdziła z obrzydzeniem w głosie:
- Dziwadła...
- Co tam robiliście w ogrodzie? - spytała potem Tymoteusza, gdy siedzieli sami w kuchni po obiedzie.
- Nic.
- Nic? Jak kurde, można "nic" robić przez bitą godzinę? Siedzieliście jak dwa dupki na kamieniach i robiliście "nic"?
- Tak.
- Nooo, robisz się równie rozmowny jak twój kumpel i równie jak on pokręcony.
Weszła mama z małym Patrykiem na ręku.
- Wiesz mamuś, Tymek i ten jego dziwaczny kolega to już całkiem ześwirowali.
- Julia, proszę cię, przestań.
- Dobra mamuś, ale słuchaj, czy to normalne? Patrzę przez okno i widzę, że Tymek z tym drugim siedzą w ogrodzie. No dobra, myślę, siedzą to siedzą, co mi do tego... ale patrzę za jakieś pół godziny, a oni wciąż tam siedzą nie ruszając się. Dziwne, kombinuję i idę sprawdzić, a ci kosmici siedzą na kamieniach i grzebią w błocie jak maleńkie dzieci. Normalnie masakra!
- Nie grzebałem - oburzył się chłopiec.
- To co robiłeś?
- Nic.
- No właśnie! Widzisz mamuś? - wykrzyknęła z triumfem w głosie Julka - Sama powiedz jak można siedzieć godzinę i nic nie robić?
- No moja panno, ja tobie też często zadaję to pytanie.
- Ale mamo, to nie o takie "nicnierobienie" chodzi. On siedział jak jakaś kukła na kamieniu i kompletnie nic nie robił.
- Tymek? - Olga zwróciła się do chłopca - Co tak naprawdę robiliście w ogrodzie z Konstantym.
Tymoteusz przez chwilę zastanawiał się. Chciał powiedzieć mamie, o tym, że czasami siedzi tam długo i nie wie co się z nim dzieje. Chciał opowiedzieć o dziwnym stanie odrętwienia i o tym , jak czas wtedy inaczej biegnie. Jednak, spojrzał na Julię i stwierdził, iż nie ma nic do powiedzenia.
- Tymek?
- Czy mogę już iść do swojego pokoju?
Mama westchnęła, ponieważ jednak mały Patryk wiercił się na jej rękach i uniemożliwiał dalszą dyskusję, z rezygnacją z głosie odpowiedziała:
- Idź, później porozmawiamy i powiedz swojemu koledze, że z nim też chciałabym zamienić kilka słów.
Zimno mi w dłonie. Odrywam je od szyby i przez chwilę się intensywnie w nie wpatruję. Są jakieś dziwne, jakby nie moje, obce. Odrywam wzrok, rozglądam się, jestem znów w tym pokoju. Błysk w oknie przyciąga moje spojrzenie, wpatruję się w ciemną taflę. Niepokój narasta. "Chodź" coś we mnie woła. Tam, za oknem. Gdzie? Nie, proszę. Nie chcę!
Jak cię słyszą, tak cię widzą......
Nobody's perfect. O tym, że popełniamy błędy językowe, chyba wie każdy z nas. Jednym zdarzają się one częściej, innym okazjonalnie, jednak niestety zauważyć można dla nich niechlubną tendencję zwyżkową. A przecież to nie jest tak, że liczą się tylko czyny, a słowa to tylko dodatek. To w jaki sposób się wysławiamy wiele mówi o nas samych, o środowisku z jakiego się wywodzimy, sposobie komunikowania się w gronie rodzinnym, miejscu pracy.
"Czy warto podejmować trud bezbłędnego nauczenia się języka? Nie ma dwóch zdań, że warto! Człowiek, który pragnie zasługiwać na miano kulturalnego, musi (!) mówić poprawnie, bo mówienie poprawne jest jednym z najważniejszych elementów jego duchowości i znacząco wpływa na sposób oceniania go przez innych." (Kultura języka polskiego)
Sam język "żyje", ewoluuje, zmienia się, dochodzą nowe, modne zwroty, zapożyczenia, to jednak nie zwalnia nas z obowiązku pielęgnowania jego poprawności.
– Polacy inwestują w drogi sprzęt, nowe telefony czy modne ubrania – mówi Piotr Doroszewski z poradni językowej Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego. – Ale mało kto jednak posiada w domu słownik poprawnej polszczyzny. (!)
Pozwolę sobie wymienić kilka najbardziej rażących błędów:
- wziąść zamiast wziąć,
- włanczać, wyłanczać zamiast włączać, wyłączać,
- coś pisze zamiast jest napisane,
- klasyczne już poszłem zamiast poszedłem,
- orginalny zamiast słowa oryginalny,
- pleonazmy, czyli tzw. "masło maślane": cofać się do tyłu, fakt autentyczny, kontynuować dalej,
i mnóstwo innych...
Poprawiajmy się wzajemnie, uczmy, mówmy piękną polszczyzną - to przecież ważny element patriotyzmu, a mówienie poprawnym językiem nie jest karalne. ;)
"Czy warto podejmować trud bezbłędnego nauczenia się języka? Nie ma dwóch zdań, że warto! Człowiek, który pragnie zasługiwać na miano kulturalnego, musi (!) mówić poprawnie, bo mówienie poprawne jest jednym z najważniejszych elementów jego duchowości i znacząco wpływa na sposób oceniania go przez innych." (Kultura języka polskiego)
Sam język "żyje", ewoluuje, zmienia się, dochodzą nowe, modne zwroty, zapożyczenia, to jednak nie zwalnia nas z obowiązku pielęgnowania jego poprawności.
– Polacy inwestują w drogi sprzęt, nowe telefony czy modne ubrania – mówi Piotr Doroszewski z poradni językowej Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego. – Ale mało kto jednak posiada w domu słownik poprawnej polszczyzny. (!)
Pozwolę sobie wymienić kilka najbardziej rażących błędów:
- wziąść zamiast wziąć,
- włanczać, wyłanczać zamiast włączać, wyłączać,
- coś pisze zamiast jest napisane,
- klasyczne już poszłem zamiast poszedłem,
- orginalny zamiast słowa oryginalny,
- pleonazmy, czyli tzw. "masło maślane": cofać się do tyłu, fakt autentyczny, kontynuować dalej,
i mnóstwo innych...
Poprawiajmy się wzajemnie, uczmy, mówmy piękną polszczyzną - to przecież ważny element patriotyzmu, a mówienie poprawnym językiem nie jest karalne. ;)
Kornel - drabble................
Drabble to krótki utwór literacki, który posiada równo sto słów. Celem pisania formą drabble
jest wyuczenie się zwięzłości, nauka zdolności wyrażania interesujących i
istotnych pomysłów w bardzo ograniczonej przestrzeni. Nie jest to wcale
tak łatwe, jak może się wydawać! Zachęcam do spróbowania swoich sił.
Kornel (zainspirowany opowiadaniem Anthony de Mello)
- Fuj, jaki on brudny! Ewcia nie podchodź do niego.
- Dobrze, mamusiu.
- Dlaczego nikt nie zareaguje, nie wyrzuci gościa z plaży? Gdzie jest ratownik? Karolu, zrób coś.
- Co niby?
- Idź mu powiedz, żeby się umył, zmienił ciuchy, a najlepiej żeby sobie poszedł. Obrzydliwość!
- Pani pozwoli, że się wtrącę?
- Tak?
- Pierwszy raz tutaj?
- Owszem, chciałam z rodziną wypocząć nad morzem, ale jak widać, nie można, gdy takie indywidua się kręcą. Po co on grzebie w piasku? Skarbów szuka? Ha, ha! Pomyleniec.
- To Kornel, przychodzi tu codziennie, od lat. Szuka szkieł.
- Po jaką cholerę?
- By dzieciom, takim jak pani Ewcia, nóg nie raniły.
Kornel (zainspirowany opowiadaniem Anthony de Mello)
- Fuj, jaki on brudny! Ewcia nie podchodź do niego.
- Dobrze, mamusiu.
- Dlaczego nikt nie zareaguje, nie wyrzuci gościa z plaży? Gdzie jest ratownik? Karolu, zrób coś.
- Co niby?
- Idź mu powiedz, żeby się umył, zmienił ciuchy, a najlepiej żeby sobie poszedł. Obrzydliwość!
- Pani pozwoli, że się wtrącę?
- Tak?
- Pierwszy raz tutaj?
- Owszem, chciałam z rodziną wypocząć nad morzem, ale jak widać, nie można, gdy takie indywidua się kręcą. Po co on grzebie w piasku? Skarbów szuka? Ha, ha! Pomyleniec.
- To Kornel, przychodzi tu codziennie, od lat. Szuka szkieł.
- Po jaką cholerę?
- By dzieciom, takim jak pani Ewcia, nóg nie raniły.
Pierścień z hiacyntem - historia miłości
Opowiem Wam historię. O niej i o nim. Pewnie znacie setki podobnych, być może żachnięciem ją skwitujecie... a może nie?
Ewelina była kobietą o jak to kiedyś określano, bujnej urodzie. Okrągłe, kobiece kształty, jasna karnacja i przy tym ciemne włosy i przenikliwe, czarne oczy nadawały przedziwną egzotykę jej słowiańskim rysom. Wyszła za mąż za dużo starszego od niej mężczyznę i z każdym rokiem małżeństwa coraz mocniej utwierdzała się w świadomości, iż była to wielka pomyłka. Szukała wypełnienia pustki w licznych zajęciach, jednak najbardziej lubiła czytać. Pochłaniała słowa jak chleb powszedni, jak słodkie bułki, jak wykwintne ciasteczka, jak najpyszniejsze torty, a wciąż pozostawała głodna. I w ten sposób trafiła na utwory niezwykle obiecującego pisarza. Oczarował ją. Omamił słowami, zapanował nad marzeniami, ale i też nad ciałem wciąż młodej kobiety. "Czytywała go" z wypiekami, z biciem serca, z zawrotami głowy.
Kim jesteś autorze? Czy wiesz jak wielką władasz potęgą?
Dla kobiety nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli tylko chce. Zdobyła jego adres i napisała, podpisując się tajemniczo "Cudzoziemka". Odpowiedział. Potem następna wiadomość i następna... Z każdym słowem stawali się sobie bliżsi, z każdym zdaniem odkrywali, że tylko on, że tylko ona...
Ewelina czuła, że zaczyna jej to nie wystarczać, że pragnie więcej, nie tylko samych słów, ale i ich autora.
Drogi H....
Odpisał. On też chce ją spotkać, poznać, zakosztować fizyczności.
Po roku ziściło się marzenie. Dziwna to była randka, opromieniony już sławą pisarz zawitał w progach domu "Cudzoziemki" i został uraczony jej gościną, ale i obecnością męża.
H. oszołomiony urodą Eweliny zapragnął ją tylko dla siebie. Ona doznała rozczarowania. Wymarzony kochanek okazał się niskim brunetem z nadwagą i ubytkami w uzębieniu. Kiedy jednak zostali sam na sam wszystkie mankamenty poszły na bok. To przecież on, jej ukochany magik słów i zewnętrzna powłoka to tylko kokon kryjący prawdziwy skarb.
Romans wybuchnął pod bokiem męża, kochanek nalegał na rozwód, jednak Ewelina nie zgodziła się. Musi poczekać... mąż niemłody i schorowany, nie zostawi go. To przecież tylko kwestia chwili.
Podarowała H. pierścionek z hiacyntem na znak przysięgi, że gdy tylko odzyska wolność, tylko jemu ją podaruje.
"Chwila" trwała kilka lat. H. w tym czasie czekał, pisał i... romansował. Ewelina robiła gorzkie wyrzuty, zrywała i wracała. Bo cóż znaczą wielbicielki, skoro wielki pisarz prawdziwie kocha tylko ją.
Pewnego listopadowego wieczoru H. spotkał się z wróżbitą. Miał dziesiątki pytań: czy będzie doceniony, czy zdobędzie fortunę, czy Ewelina wciąż go kocha? Staruszek rozłożył karty tarota:
- W ciągu sześciu dni, sześciu tygodni i sześciu miesięcy otrzymasz wiadomość, która zmieni twoje życie.
I nic więcej nie powiedział.
Żałobna obwódka na liście była jednocześnie zapowiedzią radości. Ukochana Ewelina wreszcie wolna.
Okazało się, że to jednak jeszcze nie "happy end" tej miłosnej historii. Tym razem na przeszkodzie stanęły sprawy materialne. Pokonanie trudności trwało osiem lat. Osiem długich lat.
Warto jednak czekać.
- Tylko ode mnie powinniście dowiedzieć się o szczęśliwym rozwiązaniu wielkiego i pięknego dramatu serca, który trwał szesnaście lat - pisał H - I tak, trzy dni temu ożeniłem się z jedyną kobietą, którą kocham jeszcze bardziej niż wcześniej, i będę kochał do samej śmierci...
Nie kłamał. Kochał do śmierci, która nadeszła pięć miesięcy później. Pochowano go, tak jak sobie życzył, z pierścieniem z hiacyntem.
Ta przepojona liryzmem historia wydarzyła się długo przed erą internetu i narodzeniem pokolenia, które sądzi, iż jest prekursorem "miłości na odległość".
Poznajecie romantycznych kochanków?
Ewelina była kobietą o jak to kiedyś określano, bujnej urodzie. Okrągłe, kobiece kształty, jasna karnacja i przy tym ciemne włosy i przenikliwe, czarne oczy nadawały przedziwną egzotykę jej słowiańskim rysom. Wyszła za mąż za dużo starszego od niej mężczyznę i z każdym rokiem małżeństwa coraz mocniej utwierdzała się w świadomości, iż była to wielka pomyłka. Szukała wypełnienia pustki w licznych zajęciach, jednak najbardziej lubiła czytać. Pochłaniała słowa jak chleb powszedni, jak słodkie bułki, jak wykwintne ciasteczka, jak najpyszniejsze torty, a wciąż pozostawała głodna. I w ten sposób trafiła na utwory niezwykle obiecującego pisarza. Oczarował ją. Omamił słowami, zapanował nad marzeniami, ale i też nad ciałem wciąż młodej kobiety. "Czytywała go" z wypiekami, z biciem serca, z zawrotami głowy.
Kim jesteś autorze? Czy wiesz jak wielką władasz potęgą?
Dla kobiety nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli tylko chce. Zdobyła jego adres i napisała, podpisując się tajemniczo "Cudzoziemka". Odpowiedział. Potem następna wiadomość i następna... Z każdym słowem stawali się sobie bliżsi, z każdym zdaniem odkrywali, że tylko on, że tylko ona...
Ewelina czuła, że zaczyna jej to nie wystarczać, że pragnie więcej, nie tylko samych słów, ale i ich autora.
Drogi H....
Odpisał. On też chce ją spotkać, poznać, zakosztować fizyczności.
Po roku ziściło się marzenie. Dziwna to była randka, opromieniony już sławą pisarz zawitał w progach domu "Cudzoziemki" i został uraczony jej gościną, ale i obecnością męża.
H. oszołomiony urodą Eweliny zapragnął ją tylko dla siebie. Ona doznała rozczarowania. Wymarzony kochanek okazał się niskim brunetem z nadwagą i ubytkami w uzębieniu. Kiedy jednak zostali sam na sam wszystkie mankamenty poszły na bok. To przecież on, jej ukochany magik słów i zewnętrzna powłoka to tylko kokon kryjący prawdziwy skarb.
Romans wybuchnął pod bokiem męża, kochanek nalegał na rozwód, jednak Ewelina nie zgodziła się. Musi poczekać... mąż niemłody i schorowany, nie zostawi go. To przecież tylko kwestia chwili.
Podarowała H. pierścionek z hiacyntem na znak przysięgi, że gdy tylko odzyska wolność, tylko jemu ją podaruje.
"Chwila" trwała kilka lat. H. w tym czasie czekał, pisał i... romansował. Ewelina robiła gorzkie wyrzuty, zrywała i wracała. Bo cóż znaczą wielbicielki, skoro wielki pisarz prawdziwie kocha tylko ją.
Pewnego listopadowego wieczoru H. spotkał się z wróżbitą. Miał dziesiątki pytań: czy będzie doceniony, czy zdobędzie fortunę, czy Ewelina wciąż go kocha? Staruszek rozłożył karty tarota:
- W ciągu sześciu dni, sześciu tygodni i sześciu miesięcy otrzymasz wiadomość, która zmieni twoje życie.
I nic więcej nie powiedział.
Żałobna obwódka na liście była jednocześnie zapowiedzią radości. Ukochana Ewelina wreszcie wolna.
Okazało się, że to jednak jeszcze nie "happy end" tej miłosnej historii. Tym razem na przeszkodzie stanęły sprawy materialne. Pokonanie trudności trwało osiem lat. Osiem długich lat.
Warto jednak czekać.
- Tylko ode mnie powinniście dowiedzieć się o szczęśliwym rozwiązaniu wielkiego i pięknego dramatu serca, który trwał szesnaście lat - pisał H - I tak, trzy dni temu ożeniłem się z jedyną kobietą, którą kocham jeszcze bardziej niż wcześniej, i będę kochał do samej śmierci...
Nie kłamał. Kochał do śmierci, która nadeszła pięć miesięcy później. Pochowano go, tak jak sobie życzył, z pierścieniem z hiacyntem.
Ta przepojona liryzmem historia wydarzyła się długo przed erą internetu i narodzeniem pokolenia, które sądzi, iż jest prekursorem "miłości na odległość".
Poznajecie romantycznych kochanków?