No i kolejny raz mamy nowy rok. Wchodzimy w niego, na ogół, z nadzieją, że będzie lepiej a my sami pod jego koniec będziemy lepsi, bogatsi, bardziej doskonali. Robimy spowiedź przed sobą, zapełniamy listę "za i przeciw", podejmujemy w postanowieniach nowe wyzwania, planujemy różnorakie przedsięwzięcia. Z jakim skutkiem? Nie oszukujmy się, na ogół takim, że gdy przychodzi kolejny Nowy Rok żywimy nadzieję, że w ten nowy rok będzie lepiej a my sami pod jego koniec będziemy lepsi, bogatsi, bardziej doskonali... itd... I tak chyba powinno być...
Przypominam tekst z cyklu "Zenek i Żabcia" i mam nadzieję, że przyniesie uśmiech.
- Żabcia? - jęknął w odpowiedzi.
- Żabcia? Tak, Żabcia. Oczywiście, że Żabcia. A kogóż to innego spodziewałeś się w naszym mieszkaniu, w naszym łóżku, w porze obowiązującej ciszy nocnej?
- Żabciu wybacz, zasiedziałem się z kumplami...
- ... przy piwie - dokończyłam z goryczą.
Święci pańscy, absolutnie nie pojmuję, skąd u osobników płci męskiej bierze się taki stadny instynkt i chęć bezpodstawnego gromadzenia się, w dodatku koniecznie u wodopoju lub raczej piwopoju. O czym to oni mogą tak godzinami rozmawiać, bo przecież nie znają się kompletnie na sztuce, literaturze, modzie, ikebanie, liczeniu kalorii czy zdrowym stylu życia? Wszystkie ich tematy spokojnie można omówić w jeden kwadrans, no góra - dwa. Jednak, żeby spędzać cały wieczór, racząc się obrzydliwym, słomkowym napojem i ekscytować zupełnie niepojętym kopaniem piłki lub nie daj Boże polityką lub... No, tak czy owak, to zupełne marnowanie drogocennych momentów życia.
Zenek wciąż stał w drzwiach do naszej sypialni i głupkowato się uśmiechał.
- Żabulka... Ej no, Żabcia, rozchmurz się. Nie dąsaj się.
- Ja się dąsam? Ja? Ja, mój drogi, jestem bardzo wysoko ponad to. Nieee, mnie to Zenuś, nie tak łatwo można wytrącić z równowagi, mam stalowe nerwy... Najpewniej po tatusiu... albo może raczej po stryjence Bogumile, ona to nawet siedząc w trzecim rzędzie podczas wyborów Mistera Uniwersum, umiała zachować kamienną twarz. Ja, Zenuś, genetycznie mam przekazaną autokontrolę. Jednak, nie mogę, nie odnotować faktu, że zostawiłeś mnie osamotnioną na cały, długi wieczór, choć zapewniałeś, iż wyskakujesz tylko na godzinkę. I chociaż porzuciłeś mnie jak bezdomnego psa w deszczu, to nic a nic się nie skarżę. Nie... Nie, ja tu nikogo nie inkryminuję, ja sobie tutaj cichutko czekam na ciebie - uniosłam rękę, uciszając jego próbę zakrzyczenia mojej subtelnej przemowy - i nie żywię urazy, wciąż stanowiąc wzór lojalnej, oddanej ale i bardzo sensytywnej żony. Poza tym Zenku, może to cię odrobinę zdziwi lecz umiem doskonale wykorzystać samotność, zamieniając ją w chwile pełne uroku i ekscytacji. Spędziłam niezwykle pouczający wieczór obcując z literaturą co najmniej piękną.
- Obcując? To co robiłaś z tymi książkami.
- Zenek! Wypraszam sobie ironię i dwuznaczne insynuacje! I akurat nie książkami, bo słowa trafiały bezpośrednio w głąb mojej duszy przez ekran monitora...
- Aaaa, czyli surfowałaś w sieci?
- Można to również ująć w tak prozaiczny sposób.
Mąż przysiadł na łóżku obok mnie i ujął za rękę.
- I co tam ciekawego wyczytałaś maleńka?
- "Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy".
- Co? Gdzie mam iść?
- "Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy" - powtórzyłam.
Zenek patrzył na mnie lekko zamroczonym wzrokiem.
O tu cię mam ptaszku, pomyślałam z satysfakcją. Trwonisz bezcenny czas na prostackie rozrywki, a ja w tym czasie samotnie niczym capricorn, wspinam się pokonując kolejny stopień w samoświadomości i introspekcji intelektualnej.
- Ech Zenuś - zaśmiałam się gorzko - kompletny ignorant z ciebie. A to wszystko przez to, że zamiast dokształcać się, zamiast czerpać obficie wiedzę skąd tylko się da, zamiast cyzelować sprawność intelektualną, siedzisz z kuflem piwa w dłoni deliberując na jakże błahe tematy. Widzisz? Nie umiesz nawet rozpoznać najprostszego pangramu.
- Pangramu? Ki diabeł?
Nie mogłam nie odczuć nutki triumfu. Moje godziny samotności i chęć doskonalenia nie poszły na marne. Wyrecytowałam z uśmiechem.
- Pangram to krótkie zdanie zawierające wszystkie litery danego języka.
O tak, właśnie posmakowałam pełną garścią słodyczy zwycięstwa. Siedziałam w napięciu czekając na reakcję Zenka. Milczał, a do mnie, jak grom z jasnego nieba, dotarło, że bycie w ewolucji metafizycznej o kilka szczebli wyżej ponad mężem, wiąże się jednak z permanentną samotnością, alienacją, wyobcowaniem intelektualnym, a kto wie, czy co za tym idzie, również emocjonalnym. Zadrżałam.
- Aaaa - Zenek przerwał milczenie i nie wiedziałam, czy poprzez to, wyraził zdziwienie i ekscytację moją wiedzą, czy tylko ziewnął.
Chyba, raczej to drugie, stwierdziłam zawiedziona, patrząc jak mój mąż przymyka oczy.
- Zenek! - przywołałam go do rzeczywistości.
- Tak Żabciu?
- Coś czuję Zenuś, że ja tu perły przed wieprze...
- Znów coś cytujesz, czy tylko mnie obrażasz?
- Zenon - załkałam urażona do granic jestestwa kobiecej wrażliwości. - Jak możesz?
- Przepraszam Żabuś - uniósł moją dłoń i pocałował.
- Ja przecież tylko chciałam, żebyś wartościowo i owocnie spędzał czas.
- Wartościowo czyli jak?
- No wiesz... Nie tak jak teraz... inaczej niż na piciu piwa z kolegami i komentowaniu ostatniego meczu.
- Niby dlaczego nie mogę od czasu do czasu wyskoczyć na miasto z kumplami?
- Zenuś... możesz, przecież ja nigdy niczego ci nie zabraniałam i zawsze liczyłam się z twoim zdaniem, jednak uważam, że odrobina autodydaktyki nikomu nie zaszkodziła.
- Pewnie nieee - Zenek znów ziewnął - ale tak samo ważne jest, umieć się odpowiednio zrelaksować i wrzucić na luz, nawet jeśli ma na tym ucierpieć autodydaktyka. No powiedz sama, spokojnie żyłem sobie ładnych kilkadziesiąt lat bez wiedzy o pangramach i co? Zapewniam cię, że umiałabym dalej tak żyć przez następnych kilkadziesiąt. Jednak skoro ty masz taki niepohamowany pęd do wiedzy, proszę bardzo - pędź... A teraz to ja muszę pędzić do łazienki po spotkaniu z kumplami przy piwopoju.
Wstał i bezceremonialnie wyszedł pozostawiając mnie samej sobie.
Phi. Obraził się za tych kilka malutkich słów prawdy? Naburmuszył, że w porywie szczerości wytknęłam mu bezproduktywne marnowanie czasu i potencjału osobistego? Święci pańscy, przecież jego dzisiejsze zachowanie to właśnie nic innego jak wybitny przykład irracjonalnej postawy nihilistycznej. Jezu słodki, jak nic doprowadzi go to do autodestrukcji, moralnej degrengolady albo nawet obskurantyzmu. Nie! Nie pozwolę! Ma nieborak przecież mnie, a ja zobowiązałam się być z nim na dobre i złe. Co robić, co robić? Działać! I tu już! I to szybko, zanim mój Misiaczek stoczy się na dno w kolorze piwnym.
- Zenek? - krzyknęłam po chwili.
Coś długo nie wraca.
- Zenek! - wrzasnęłam głosem odpowiednio modulowanym do nocnej pory.
Mąż ukazał się w drzwiach ze szczoteczką do mycia zębów w dłoni.
- No co? - powiedział niewyraźnie - Myję się.
- Zenuś! Możemy spać spokojnie. Mam! Mam kochanie!
- Co masz?
- Mam lekarstwo na nasz problem.
- Jaki znów problem?
- Słuchaj... Nie przerywaj proszę, tylko słuchaj. Otóż, aby nie marnować już więcej czasu, by nauczyć się precyzować życiowe cele, które pozwolą przyswoić niezbędną wiedzę i wskażą drogę do naturalnej harmonii umysłu... by pozbyć się blokad stojących na drodze do...
- Żaba, streszczaj się bo marznę i mam pastę do zębów w ustach - wybełkotał.
- Dobrze, już dobrze, mówiąc krótko, właśnie podjęłam niezbędne kroki - zarejestrowałam się na takiej stronie i zapisałam nas na trzysta sześćdziesiąt pięć lekcji samodoskonalenia. Hura! Zenuś! Będziemy mogli codziennie rozwijać swój potencjał umysłowy i osobowościowy! I to razem! Co ty Misiaczku na to?
Zenek wypluł pastę na podłogę i bardzo wyraźnie wykrzyknął.
- Nie! Żaba, proszę nie! Chcesz być doskonałą i znać się na tych wszystkich pandromach, syndromach i idiomach, dobrze, ale mnie do tego nie mieszaj.
- Pangramach - odpowiedziałam urażona - i wybacz, ale jestem kompletnie zaskoczona twoją wywrotową postawą. Co ci nie pasuje w moim pomyśle?
- Wszystko. Ja nie chcę być doskonały, za to chcę umieć doskonale wykorzystać chwile przyjemności jakie daje mi życie. A teraz wybacz, idę równie niedoskonale dokończyć mycie zębów.
Znów zostałam sama. Miałam ochotę popłakać się z żałości i druzgoczącego zawodu, ale uznałam to za bezcelowe z racji braku odbiorców, więc tylko westchnęłam rozdzierająco.
- Hm, co robić? Widać taki mój los i skoro wybrałam sobie męża, z którym nie mogę samodoskonalić się mentalnie i emotywnie to muszę... uszlachetniać swój charakter i hart ducha i czerpać z tego radość. Sustine et abstine. Jednak tę plamę po paście do zębów na podłodze będzie musiał zetrzeć sam i to doskonale!